8 stycznia 2013

Manhattan Pearls of Tahiti rozświetlacz

Cześć!
Obiecywałam, obiecywałam i jest.
Recenzja najlepszego rozświetlacza, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia, a mianowicie produktu marki Manhattan z limitowanej edycji Pearls of Tahiti.
(Manhattan Pearls of Tahiti Higlighter - wieczko)

Mam go z wymianki i nie mam pojęcia gdzie i jak zdobyła go dziewczyna, z którą się wymieniałam.
Wiem tylko, że takie cacko na rynku nie pojawia się często. A szkoda. Rozświetlacze Essence, które do tej pory uwielbiałam, leżą i kwiczą, kiedy porównuję je do tego cuda. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy niemalże płakałam ze szczęścia. No dobra, może trochę przesadziłam, ale byłam (i jestem) pod dużym wrażeniem ;) A podczas wymianki już prawie z niego zrezygnowałam, zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że kolejny rozświetlacz w mojej kolekcji to zło. Zło konieczne - pomyślałam :D Dobrze, że czasem walczę z logicznym rozumowaniem. A przynajmniej, że tak było w tym przypadku.
(Manhattan Pearls of Tahiti Higlighter - tył opakowania)

Do sedna. Produkt ma 5 g i jest to kosmetyk wypiekany. Nie wiem czy był dostępny w Polsce, gdyż napisy z tyłu opakowania są tylko po niemiecku. Nawet wujek google niewiele o nim mówi. Jedynie, że była taka limitowanka. Żadnych swatchy, żadnych opinii. 
(Manhattan Pearls of Tahiti Higlighter -  z bliska)

Ma piękny beżowy odcień - nie jest ani za złoty, ani za różowy, jak to zdarzało się do tej pory.
Nie dość, że jego kolor jest odpowiedni, to i efekt, jaki daje jest nieziemski - 
tafla, o jakiej marzą wielbicielki rozświetlaczy. Efekt wilgotnych policzków. Fenomenalnie odbija światło.
Dodatkowo, jest to kosmetyk bezdrobinkowy - nie znajdziemy w nim krzty brokatu. 
W zasadzie, nie wiem jak osiągnęli taki błysk bez drobinek. 
Utrzymywanie na policzkach także jest świetne - jest na swoim miejscu przez kilka dobrych godzin. Więcej od niego nie wymagam.
Jego intensywność można także stopniować - od delikatnego rozświetlenia, po efekt twarzy robota :D
Żałuję tylko, że to edycja limitowana. Całe szczęście takie produkty nie kończą się szybko, mam więc trochę czasu, by znaleźć godnego następcę, kiedy go zużyję.
 (Manhattan Pearls of Tahiti Higlighter - swatch)

Na twarzy wygląda tak (zdjęcie z lampą):
(ja i Manhattan :D)

Jest to rzecz, którą każda rozświetlaczoholiczka powinna mieć. Uwielbiam, uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam! Nie bez przyczyny znalazł się w moich ulubieńcach roku 2012.

Moja ocena: 5+

Miłego dnia!

31 komentarzy:

  1. podoba mi się,kocham kosmetyki Manhattan <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też je lubię, są naprawdę dobrej jakości i w rozsądnej cenie :)

      Usuń
  2. wygląda pięknie, a to wybrzuszenie przypomina mi produkty mac'a ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. a masz to cudo ode mnie ;) cieszę się, że Ci służy i się podoba :) buziaki

    OdpowiedzUsuń
  4. Ślicznie prezentuje się na buzi, również uwielbiam tą markę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nominowałam Cie do Liebster Award - będzie nas za chwile znacznie więcej niż 35 :) Po szczegóły zapraszam: http://cosmetickick.blogspot.com/2013/01/liebster-award-dwie-nominacje-bardzo.html

    OdpowiedzUsuń
  6. rzeczywiście ma świetny odcień:)

    OdpowiedzUsuń
  7. ja się zwykle nie rozświetlam:D
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetnie wygląda na Twoim policzku, gdybym zobaczyła go w pudełku, zapewne nie zachęciłby mnie swoim odcieniem, a tu takie zaskoczenie. ładny odcień

    OdpowiedzUsuń
  9. Taki efekt mokrych policzkow to moje marzenie, ale boje sie zrobic sobie krzywde ;)

    pozdrawiam

    http://trendymamablog.blogspot.de/

    OdpowiedzUsuń
  10. oooo przyznaję, że wygląda świetnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. ładny efekt taki delikatny a nie nachalny:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo ładny efekt! Osobiście oprócz bronzerów, rówienież uwielbiam rozświetlacze ;)
    Pozdrawiam A.

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to dla mnie ogromna radość, na każdy odpisuję i staram się odwiedzić jego autora, jeśli również prowadzi bloga.

Nie wstydź się, napisz coś ;)