25 czerwca 2015

Tanie rozwiązanie! Zamiennik dla MAC Cream colour base.



Cześć!
Mam dziś dla Was coś, czego jeszcze na blogu nie było, a mianowicie pragnę Wam zaprezentować tańsze rozwiązanie! Jestem podekscytowana tym, że znalazłam niemal idealny zamiennik bardzo dobrego, ale jednocześnie drogiego produktu. Jesteście zainteresowani? Zapraszam!

Drogim i kultowym produktem, który wezmę dziś na tapetę jest Cream colour base w kolorze Pearl marki MAC. Podobno kosmetyk ten jest wielofunkcyjny, jednak ja nie znalazłam dla niego innego zastosowania niż to najbardziej oczywiste - rozświetlanie szczytów kości policzkowych. W tej kategorii produkt ten okazał się moim numerem jeden! Baza pięknie połyskuje na twarzy nie przez obecność drobinek, ale raczej przez rodzaj wykończenia. Z racji, że jest to produkt kremowy pozostawia lekko wilgotną taflę, nie jest to w żadnym wypadku tłusta warstwa, ale na twarzy widać, że z pewnością nie jest to produkt pudrowy. Kosmetyk dobrze się rozprowadza, zwłaszcza za pomocą palców - ciepło ciała wpływa na poprawę jego konsystencji. W opakowaniu wydaje się lekko żółtawy, jednak na twarzy jest to zupełnie niewidoczne - w zasadzie po nałożeniu nie ma on żadnego odcienia, nadaje tylko połysk. Opakowanie jest solidne, klasyczne, czarne - po prostu minimalistyczne i ładne. Kremowej bazy w środku jest 3,2 grama, a jej cena to 80 złotych.

Tańszy odpowiednik udało mi się znaleźć w zasobach marki Essence, a jego nazwa to Soo glow! w odcieniu look on the bright side. Producent przedstawia ten rozświetlacz jako "cream to powder", czyli zmieniający wykończenie z kremowego na pudrowe i rzeczywiście tak jest - zaraz po roztarciu makijaż staje się suchy, ale nadal można go rozcierać. Świetnie się rozprowadza i daje przepiękne zdrowe glow. Soo glow! ma żółte tony i nie zawiera drobinek. Opakowanie jest w miarę solidne, choć widać, że tanie i nieszczególnie eleganckie - typowe dla Essence. Nie jest to zarzut, raczej stwierdzenie faktu. Za 4 gramy płacimy 11,99 zł.
A teraz najważniejsze - czas na porównanie!

Konsystencja
Cream color base jest twardsza i mniej tłusta, przez co nieco trudniej się ją rozprowadza. Essence jest dużo przyjemniejszy w kontakcie ze skórą.
Kolor
Obydwa produkty mają żółte zabarwienie, którego nie widać na skórze, w opakowaniu można nawet powiedzieć, że MAC delikatnie wpada w brzoskwinię.


Trwałość
Zarówno Essence, jak i MAC utrzymują się na twarzy aż do zmycia makijażu.
Cena
Zdecydowanie wygrywa Essence za niecałe 12 złotych.


Pojemność
Co prawda różnica jest niewielka, ale na korzyść Essence.
Wykończenie
Obydwa produkty są lekko wilgotne, jednak Essence zmienia się w puder, podczas gdy MAC pozostaje wilgotny i nie zastyga przez cały czas jego noszenia.
Wygląd
Przy roztarciu na dłoni i przyglądaniu się im w sztucznym świetle widać lekką różnicę - Essence ma jakby lekki błyszczący na wiele kolorów pył, natomiast MAC na bardziej gęstą bazę dla całości, a połyskują w niej pigmenty żółte i opalizujące na różowo. Cream colour base wygląda trochę jakby spowiła go mgła. Na twarzy oraz w świetle dziennym różnicy absolutnie nie widać! Produkty te są IDENTYCZNE! 

Podsumowując - Soo glow! zasłużył na miano tańszego zamiennika Cream colour base.  Moja baza z MAC dotknęła dna, więc cieszę się, że kiedy wykończę ją całkowicie, będę miała coś równie fantastycznego na jej miejsce.
A co Wy o tym myślicie? Na który z tych rozświetlaczy skusiłybyście się szybciej? A może macie któryś z nich? Dajcie znać!

Miłego dnia! 

23 czerwca 2015

Ziaja Liście zielonej oliwki - Oliwkowa woda tonizująca - recenzja


Cześć!
Jakiś czas temu zaczęłam recenzować serię liście zielonej oliwki marki Ziaja. Ukazał się już post o oliwkowym płynie dwufazowym do demakijażu a dziś na tapecie oliwkowa woda tonizująca z witaminą C z wyżej wspomnianej serii. Ciekawi? Zapraszam dalej! Oliwkowa woda tonizująca zalecana jest na co dzień, po ćwiczeniach i w podróży. Zawarta w niej esencja z liści zielonej oliwki ma działać jako przeciwutleniacz oraz odpowiadać za łagodzenie podrażnień. Ma również odświeżać, wzmacniać skórę i chronić ją przed transepidermalną utratą wody. Z kolei D-panthenol i witamina C odpowiedzialne są za nawilżanie, łagodzenie podrażnień i poprawę kondycji skóry. To o składnikach mówi producent. Co mówi o samej mgiełce? Że odświeża - tylko tyle. Sprytne wybrnięcie z kłopotliwej sytuacji - zrzucenie odpowiedzialności za działanie nie na produkt jako całość, ale na poszczególne jego elementy.   
Płyn zamknięty jest w zielonej, przezroczystej i niezbyt twardej butelce z atomizerem. Za cenę ok. 7 złotych dostajemy 200 ml produktu. Opakowanie jest poręczne i nie sprawia żadnych problemów. To samo tyczy się aplikatora - działa jak powinien - rozpyla produkt delikatną mgiełką i nie zacina się.

Zapach oliwkowej wody tonizującej jest zupełnie taki sam jak pozostałych kosmetyków z tej serii - świeży, lekko cytrusowy, chemiczny i nieco irytujący.

Skład:
Oliwkowa woda tonizująca z witaminą C to w moim odczuciu produkt przedziwny. Przez pierwszy miesiąc byłam zachwycona odświeżeniem jakie daje, szczególnie rano pomagało mi to się obudzić. Delikatnie spryskiwałam sobie nią twarz i aplikowałam na to krem nie czekając aż woda się wchłonie. Wpływało to bardzo korzystanie na wydajność specyfiku nawilżającego, gdyż na tak przygotowanej twarzy rozprowadzał się lepiej, a przez to była go potrzebna mniejsza ilość. Z czasem zauważyłam jednak, że zapach produktu zaczął mnie męczyć. Pojawiło się też coś, co całkowicie zdyskwalifikowało ten produkt - szczypanie w oczy. I nie chodzi mi tu o dyskomfort spowodowany psiknięciem sobie mgiełki prosto w oko, lecz o całodzienne podrażnienie. Odnoszę wrażenie, że w trakcie dnia z rzęs i powiek, na których osiadł rano, przedostawał się do oczu. Wiem, że zakrawa to o absurd, ale jestem przekonana, że zarówno on jak i jego brat z serii (o którym będzie niebawem) robią właśnie takie psikusy - nieprzyjemne niespodzianki, do których nie sposób się przyzwyczaić. Gdyby ten produkt nie miał atomizera to mogłabym zrozumieć, że dlatego iż szczypie w oczy. W związku z tym nasącza się nim wacik i te okolice omija. Kiedy jednak ma fantastyczny aplikator dający równomierna mgiełkę, jak można nie spryskać nim jednocześnie oczu? Przelewanie go na płatek kosmetyczny mija się z celem i całkowicie odbiera frajdę i przyjemność korzystania z tego toniku. Jeśli chodzi o działanie na skórę niestety nie zauważyłam żadnej poprawy, dodatkowego nawilżenia czy czegokolwiek korzystnego, za co mogłabym tę wodę oliwkową pochwalić.
Podsumowując - oliwkowa woda tonizująca nie robi żadnej różnicy w kondycji skóry, a jedyny plus, za który ją lubiłam okazał się minusem. Ja szukam nowego toniku
A Wy? Macie swoich faworytów w tej kategorii? Chętnie zapoznam się z Waszymi typami!

Miłego dnia!

21 czerwca 2015

Makijaż w brązach z turkusowym dodatkiem i holograficzną kreską

Cześć!

 
Ostatnio coraz bardziej szaleję z makijażem, to chyba przez wspaniałą pogodę za oknem. Dziś przedstawiam Wam make up w brązach z turkusowym dodatkiem i holograficznym eyelinerem!





Na całą powiekę w roli bazy nałożyłam cień w kremie Maybelline Color tattoo w kolorze Infinite white. Następnie roztarłam beżowy cień Inglot Double sparkle nr 463.
W załamaniu nałożyłam Inglot matte nr 337, a zewnętrzny kącik najpierw zaznaczyłam matowym Inglotem nr 360, a później wzmocniłam efekt także Inglotem AMC nr 52. Na dolną powiekę nałożyłam perłowy turkusowy cień z paletki 120 cieni Lancrone. Wewnętrzny kącik podkreśliłam jasnym miętowym cieniem także z palety Lancrone. Kreskę namalowałam linerem Catrice z limitowanki Feathered fall w kolorze Peacocktail. Linia wodna podkreślona została linerem w żelu Maybelline lasting drama gel eye liner. Na rzęsach mam odżywkę/bazę Advance activator 6 w 1 La Luxe oraz maskarę L'oreal telescopic extra-black. Brwi standardowo zaznaczyłam cieniem z kremie Maybelline Color tattoo Permanent taupe, po czym pokryłam je dodatkowo cieniem Inglot nr 360.
 
Na ustach mam błyszczyk Celia Delice w kolorze nr 16. 
Na twarz nałożyłam mieszankę podkładów Astor Perfect Stay (nr 102) oraz Rimmel Lasting finish nude (nr 100). Cienie pod oczami zakryłam korektorem Astor Perfect stay w odcieniu 02. Wszystko zafixowałam matującym pudrem Be beauty.

Jak Wam się podoba ten makijaż? Lubicie kolor na oku? Piszcie!

Miłego dnia!

17 czerwca 2015

Zdobycze maja 2015


Cześć!
Wiosna w pełni, maj za nami, czas na zdobycze tego miesiąca! Ciekawi? Zapraszam dalej!
Co do zakupów to było skromnie. W promocji -20% na kosmetyki do włosów w Biedronce kupiłam moją ulubiona odżywkę bez spłukiwania Gliss kur Ultimate oil elixir oraz szampon pokrzywowy z Farmony. Skład niestety mniej naturalny niż wskazywałoby na to opakowanie.

W konkursie na Beauty blogu udało mi się wygrać bardzo ciekawy zestaw - 100% masło shea i czarne mydło z lawendą marki CosmoSpa oraz rękawicę do masażu Kessa. Cieszę się, bo moje Savon noir niedawno się skończyło, a na masło shea miałam ochotę już dłuższy czas. Mam nadzieję, że te produkty mnie nie zawiodą.
W joyboxie kwietniowym znalazłam minirękawiczkę do demakijażu marki GLOV. Byłam nią tak zaintrygowana, że zaczęłam śledzić fanpage tej firmy i to właśnie tam udało mi się wygrać dwie kolejne Quick treat.  Na ich temat pojawi się osobny post.



Teraz dary losu od kochanej M. Dostałam jeden z moich ulubionych podkładów Rimmel wake me up, paletkę korektorów W7, która nie pasowała jej kolorystycznie oraz coś, co chciałam wypróbować od kiedy zaczęłam śledzić YT i blogosferę, czyli bazę Porefessional od Benefit. Jeśli się sprawdzi to bez wahania zakupię pełnowymiarowe opakowanie.


M. obdarowała mnie również owocowo pachnącym błyszczykiem w kolorze nude oraz intensywnie różową pomadką marki Ingrid (kolor nr 302). Szminka ma taki pigment, że można oszaleć!

Na koniec paznokciowe dary - czekoladowy lakier no name oraz Wibo Express growth w serii trends nude, który gości właśnie na moich paznokciach.
To już wszystkie zdobycze maja. A jak było u Was? Poszaleliście w tym miesiącu? Dajcie znać!
Miłego dnia!