23 grudnia 2014

Zdobycze ostatnich miesięcy 2014

Cześć!

Mam dziś dla Was zdobycze ostatnich miesięcy. Jest tu kilka rzeczy ciekawych, kilka zwykłych i codziennych. Zapraszam do dalszej części postu!

W Biedronce - jak wiadomo - zdarzają się wyprzedaże. Dzięki nim udało mi się zdobyć zestaw pędzelków (nie mam tendencji do zdrabniania słów, ale te pędzle akurat są tak małe, że to nie pędzle, a pędzelki) za zawrotną kwotę 5 złotych! Za kolejną piątkę dorwałam zestaw kolorowych pudrów do włosów - mają świetną pigmentację, ale niestety nie są zbyt trwałe.


Kupiłam także dwie pomadki - matowy róż od Bebeauty i ciemne bordo od LadyCode (tak czy siak, obydwie produkowane przez Bell). Ich jakość niewątpliwie przewyższa cenę. Przy wypadzie na zakupy ciuchowe wpadłam do sklepu Golden rose. Miła Pani ekspedientka pomogła mi wybrać czerwień idealną! Pomadka velvet matte Nr 18 to mój hit tego roku!


Kupiłam też dwa szampony - Syoss Repair therapy i L'oreal Elseve Fibralogy dodający objętości. Mam nadzieję, że nie są przekombinowane i nie obciążą mi włosów.


Zmieniłam ostatnio fryzurę, pozbyłam się dobrych kilkudziesięciu centymetrów włosów i musiałam kupić lakier, by jakoś układać nową, dość krótką czuprynę. Trafiłam na Wellaflex o mocy 4 w wersji volume. Nie jest to bardzo mocny lakier, ale dla mnie wystarczający. Dobrze też się wyczesuje.
W Biedronce pojawiły się suche szampony Hair up, skusiłam się na różową wersję, ale już mogę przyznać, że zakup ten był nieszczególnie udany.


Na wizażowym targowisku udało mi się dorwać coś, o czym myślałam już jakiś czas - Maybelline color tattoo w kolorze permament toupe - aktualnie używam go do brwi i efekt bardzo mi się podoba. Z tej wymianki mam także maseczkę do twarzy Organic shop z minerałami z morza martwego. 


Od mojej kochanej M. dostałam paczuszkę z cudownościami, a w niej: krem łagodząco-nawilżający Herbal care od Farmony, malutki balsam do ciała z 5% zawartością mocznika marki Isana, matową kredkę do ust z elfa, maseczkę nawilżającą z ziaji, odżywkę do paznokci Laura conti, metaliczny malinowy lakier z Vipery i próbki produktów Mixa. Dzięki M!


Z rzeczy zwyczajnych mydło w płynie Linda - zapach  miód i mleko oraz żel pod prysznic Bebeauty, który pachnie jak czekoladowy budyń! :)


Krem do twarzy Biały jeleń towarzyszy mi już kilka tygodni i jestem z niego bardzo zadowolona. A kosztował tylko 13 zł za 100 ml. Antyperspirant Garnier Invisible 48h stanie się chyba moim kolejnym ulubieńcem tej firmy, zaraz po płynie micelarnym.


Tusz Eveline Volume Celebrities to moje odkrycie - pięknie podkreśla rzęsy, pogrubia u nasady i rozdziela na końcach. Świetny.


Także w Biedronce kupiłam osławione plastry oczyszczające na nos marki Purederm. Wybrałam wersję z węglem drzewnym. Kosztowały 6,99 zł. Ostatnią zdobyczą były gąbki do demakijażu Calypso - produkt dość dziwny i nadal trochę nie mogę sobie z nimi poradzić, ale się staram. Kosztowały niecałe 3 zł za 2 sztuki.


To już całe moje zakupy - chyba jest tego niewiele, biorąc pod uwagę, że zrobiłam je na przełomie trzech miesięcy.
Znacie te produkty? Dajcie znać czy plasterki na nos Purederm dają u Was radę! 

Miłego dnia!  

27 listopada 2014

Joybox - grudzień 2014

Cześć!

Dziś opowiem Wam o czymś bardzo interesującym, a mianowicie o najnowszej odsłonie kosmetycznych boxów, czyli joyboxie! Kiedy tylko zobaczyłam informację o nim na jednym z blogów, pomyślałam: wreszcie coś innego!
Czym różni się joybox od pozostałych pudełek dostępnych w Polsce? Tym, że znamy jego zawartość, a wszystkich produktów dostajemy aż 9! Są to zarówno miniatury, jak i pojemności pełnowymiarowe. Szata graficzna również przykuwa uwagę - jest urocza i dziewczęca :)


Proces zamawiania jest dość prosty - po wypełnieniu ankiety, dotyczącej naszych kosmetycznych preferencji, klikamy 'zamów joybox". Wtedy ukazuje nam się sześć produktów, które już są w naszym pudełku. Pozostałe trzy wybieramy sami.
Są trzy kategorie: marki semi-selektywne, selektywne oraz prezenty. Z każdej z tych grup wybieramy jeden produkt. I gotowe! Dodam jeszcze, że pudełko kosztuje 49 zł z wliczoną przesyłką.

Co jest w moim pudełku joybox?

Sześć produktów, które zostały mi przypisane:

Bell
Błyszczyk do ust Permanent MakeUp Lip (ja mam kolor nr 6)
(5,5 g)

Eveline
Luksusowy krem-serum do rąk Argan&Vanilla
(30 ml)

Signal
Pasta Signal White Now Gold
(50 ml)

Vaseline
Wazelina Pure Petroleum Jelly
(50 ml)


Original Source
Żel pod prysznic 328 tropical Coconut
(250 ml)


Bielenda
Enzymatyczny peeling dotleniający
(2x5 ml)

Produkty, które wybrałam:

APIS
Ultra-odżywcze masło do ciała z minerałami z Morza Martwego i masłem karite
(200 g)

Lolita Lempicka
 Perfumy Elle L'aime
(2x7 ml)


Balmi 
Balsam do ust (ja mam zapach malinowy)
(7 g)


Gratis:
APIS
próbka kremu regenerującego
(2 ml)


Uważam, że to pudełko jest najciekawsze ze wszystkich dostępnych na naszym rynku. Niby nie ma niespodzianki, ale przynajmniej jest pewność, że coś przypadnie nam do gustu. Na plus przemawia również ilość produktów oraz dostępność takich marek jak giorgio armani, mary kay czy shiseido. Podoba mi się idea i niewykluczone, że na tym jednym boxie nie zakończę mojej przygody z joy.

A co Wy o tym myślicie? Podoba Wam się czy jednak bardziej przemawiają do Was shinybox i beglossy?

Miłego dnia!

10 listopada 2014

Przegląd kosmetyczki: róże cz. II

Cześć!
Jakiś czas temu pokazałam Wam pierwszą część mojej kolekcji róży do policzków, czyli post z serii Przegląd kosmetyczki. Dziś przychodzę z drugą odsłoną moich różowych przyjaciół, więc usiądźcie wygodnie i zanurzcie się w lekturze. Nie, nie musicie drżeć w niepokoju - zostało ich tylko dwie sztuki ;)


Pierwszy z nich to róż Essence z limitowanej edycji Floral grunge. Jego kolor nosi nazwę Be flowerful.
To była miłość od pierwszego wejrzenia! Nie widziałam do tej pory różu o takim odcieniu. Ani różowy, ani pomarańczowy. Nie brzoskwinia i nie morela. A może jednak morela? Kolor świeży i soczysty. Trudny do zidentyfikowania - rzekłabym. Jest intensywny i ma w sobie coś z wiosennej radości. Pudełko jest solidne, wykonane z grubego plastiku - daję plus Essence za nową jakość opakowań. Cena takiego cacka to ok. 12 złotych. Konsystencja różu jest bardzo kredowa, co widać na zdjęciach. Produkt pyli zarówno przy swatchowaniu, jak i przy nabieraniu go pędzlem. Dużo sprzątania, ale mogę mu to wybaczyć, bo na twarzy wygląda wyjątkowo - promiennie. Ma w sobie to coś! Dodam, że jest to produkt matowy.
Lubię go, bo jest taki dziewczęcy!

 Drugi dziś, a ostatni w mojej kosmetyczce, to róż Catrice, także z limitowanej serii Revoltaire. 
Kwadratowe opakowanie o zaokrąglonych rogach chowa w sobie gradientowy produkt. Najjaśniejszy z odcieni to jasna brzoskwinia, najciemniejszy - prawie malina. Zmiksowane razem dają piękny, klasyczny, jasny-średni róż o chłodnawym odcieniu. Róż Catrice ma w sobie delikatny shimmer, który widać raczej w opakowaniu, niż na twarzy. Zaaplikowany na policzki wygląda naturalnie, a jego efekt można dobierać zależnie od potrzeb - wystarczy wybrać, z której części chcemy skorzystać - jaśniejszej czy ciemniejszej. Konsystencja jest dużo przyjemniejsza, bo róż nie osypuje się i wtapia w skórę. Można także stopniować jego intensywność, jednak zbyt duża jego ilość może dać efekt matrioszki ;) Cena różu to coś ok. 17 złotych. Jeśli gdzieś w drogerii natkniecie się na niego (a wiem, że w Naturach często mają różne resztki edycji limitowanych) to polecam :)

Porównanie obydwu odcieni:

I to już koniec drugiej ( i ostatniej) części sagi o moich różach do policzków. 

Znalazłyście/znaleźliście w niej coś dla siebie? A może macie jakieś swoje różowe perełki i chcecie się nimi podzielić? Jeśli tak, to zapraszam do komentowania :) Jakie kosmetyki mają pojawić się następne w tej serii postów? Brązery czy może podkłady? Ostrzegam, że szminek mam najwięcej ;)

Miłego dnia!

28 sierpnia 2014

Denko nr 17

Cześć!
Druga część gigantycznego denka przed Wami, serdecznie zapraszam!

Kąpiel
Luksja Caramel waffle Płyn do kąpieli, który tak bardzo wszyscy chwalą, mnie do gustu nie przypadł. Owszem pachnie cudownie, ale... tylko w butelce. Po wlaniu do wanny jest niewyczuwalny. Piana tworzy się dopiero po użyciu naprawdę dużej ilości płynu i to raczej mikro-piana, który szybko znika. Zawiodłam się.
Dove Purely pampering Żel pod prysznic Mleczko migdałowe z hibiskusem - na jego temat wylewałam żale już TU. Nic się nie zmieniło. Jestem tak samo zniesmaczona, jak wcześniej.
Bebeauty Spa Żel pod prysznic wariant Brazylia pachniał świeżo i orzeźwiająco - idealny zapach na lato. Miał w sobie hydrokapsułki z witaminą E, które peelingowały i nawilżały skórę. Fajny i tani.
Farmona Tutti Frutti Peeling do ciała figi i daktyle to taki mały, niepozorny skurczybyk. Niepozorny, bo nie spodziewałam się po nim tak dobrego działania - jest to chyba jeden z najostrzejszych peelingów, jakich używałam. Świetnie złuszcza i wygładza skórę. Zapach średni - nie trafił w mój gust. Szkoda, że taka mała pojemność.

Dłonie, stopy i paznokcie
Bebeauty Peeling do stóp całkiem nieźle sobie radził, dobrze złuszczał martwy naskórek, stopy stawały się gładsze. Rzekoma zawiera kwasy owocowe AHA i naturalny pumeks. Tani i przyjemny.
Avon Foot works Lawendowa kąpiel do stóp - przyznam szczerze, że stała u mnie i się kurzyła, bo rzadko mam czas na to, by zrobić sobie osobną kąpiel dla stóp. Kiedy jednak już to robiłam produkt ten uprzyjemniał ten proces lawendowym zapachem. Raczej gadżet niż niezbędnik.
Yves rocher Riche creme Krem do rąk, który mnie zachwycił. Genialnie nawilżał dłonie, jednak absolutnie nie nadawał się na dzień, bo zostawiał na nich tłusty film. Na noc - idealny. Zapach intensywny, może drażnić. Cena wysoka. Mimo świetnego działania nie wrócę do niego, bo można znaleźć coś o podobnym działaniu w dużo niższej cenie.
Avon Nail experts Krem do pielęgnacji skórek służył mi długo i byłam z niego zadowolona. Jest to delikatny kosmetyk, nie ma co liczyć na wielkie WOW jak przy żelu Sally Hansen, ale zawsze coś. Miał przyjemny, orzechowy zapach. Dobrze nawilżał i zmiękczał skórki.

Twarz
Yves rocher Pure calmille krem do twarzy i ciała to idealny tłuścioch na chłodną porę. Dzięki niemu ubiegłej zimy nie miałam problemu z przesuszeniem twarzy. Pachnie intensywnie, kwiatowo, wolno się wchłania, ale w tym przypadku to plus, bo używałam go na noc. Świetnie nawilża i natłuszcza. Absolutnie nie nadaje się na dzień. Do ciała świetnie się spisywał, zwłaszcza na przesuszone łydki czy łokcie. Bardzo prawdopodobny powrót, jednak zimą.
Yves rocher Nutritive vegetal to także świetnie nawilżający i odżywczy krem. Zarówno na dzień, jak i na noc. Nie roluje się pod makijażem, szybko się wchłania. Bardzo przyjemny.
Yves rocher Elixir 7.9 krem rewitalizujący to rozczarowanie roku. W ofercie YR wskoczył na miejsce mojego ulubionego Cure solution i miałam nadzieje, że niewiele będzie się od niego różnił. Niestety - ten sam pozostał tylko przyjemny zapach. Konsystencja bardzo lekka, szybkie wchłanianie. Jednak działanie już słabe. Ani nie nawilża, ani nie rozświetla twarzy. Taki zwykły krem za horrendalną cenę. Szkoda.
Recepty Babuszki Agafii Krem zatrzymanie młodości bardzo chciałam polubić, starałam się jak mogłam, bo to naturalny produkt i byłoby miło, gdyby się sprawdzał. Niestety w moim przypadku za słabo nawilżał. Zdarzało mu się także pozostawić grudki zbitego kremu na twarzy. Zielony kolor odstrasza. Plusem jest wygładzenie twarzy i szybkie wchłanianie.
Iwostin hydrtia Fizjologiczny krem z ceramidami to absolutny hit. Najlepszy nawilżający i ochronny krem do twarzy, jakiego używałam. Pięknie pachnie, szybko się wchłania. Skóra po jego użyciu jest widocznie nawilżona i gładka. Cudowny. Pewny powrót! Recenzja TU.


Garnier Płyn micelarny 3 w 1 to kolejny faworyt. Myślałam, że nic nie przebije już L'oreal Ideal Soft, ale ten bije go na głowę stosunkiem ceny do pojemności. Świetnie domywa tusz czy nawet wodoodporny eyeliner. Nie szczypie w oczy, nie wysusza skóry. Jest wydajny i zostanie ze mną na dłużej, czego najlepszym dowodem jest to, że już kupiłam kolejną butelkę.
Bebeauty Płyn micelarny to produkt, o którym wspominałam już kilka razy. Nie lubię go. Nie umywa się do Garniera. Nie domywa makijażu, przez co czasem budziłam się z resztkami  rozmazanego tuszu pod oczami. Bywa, że podrażnia oczy. Ja jestem na nie i cieszę się, że to ostatnia butelka z głupio i impulsywnie popełnionych zapasów.
KTC Woda różana to dla mnie zastępca toniku. Oczekuję od niej, że odświeży mi twarz po jej umyciu, a przed nałożeniem kremu. Robi to. Czy robi coś więcej? Ciężko stwierdzić. Róża ma działać przeciwzmarszczkowo, więc miejmy nadzieję, że działa ;)
Balea Vital+ krem pod oczy to bardzo gęsty i bogaty produkt. Dobrze nawilża, jednak zdarza mu się podrażnić, kiedy dostanie się do oka. Bardzo intensywny zapach w kremie pod oczy nie jest wskazany, a ten taki właśnie posiada (przypomina zapach klasycznego kremu Nivea). Fajne opakowanie z pompką.
Oeparol balance Pomadka ochronna do ust Owoce leśne to dobry produkt w niskiej cenie. Dobrze nawilża i chroni. Przez swoją zbitą konsystencję długo pozostaje na ustach. Ładnie pachnie.
Dermogal kapsułki A+E kiedyś mnie zachwyciły - łagodziły podrażnienia, nawilżały i ujędrniały skórę. Tym razem po zużyciu całego blistra nie zauważyłam żadnego działania. Nie wiem o co chodzi. Pachną mokrym psem tudzież targiem rybnym, ale da się do tego przyzwyczaić. Po tej porażce wątpię, czy do nich wrócę.
Carea Płatki kosmetyczne - zazwyczaj nie pokazuję Wam wacików, ale pomyślałam, że warto o nich wspomnieć, bo naprawdę jestem z nich zadowolona. Wybieram zazwyczaj wersję fioletową z 3-warstwową powierzchnią. Lubię je, bo są tanie, dobrze dostępne, nie rozwarstwiają się i nie pozostawiają pyłku czy włosków na płytce paznokcia, kiedy używam ich do zmywania lakieru.

To koniec tego denka. Jestem z siebie dumna, bo mój projekt minimalizmu kosmetycznego jest coraz bardziej widoczny w moich zbiorach. Dajcie znać, czy znacie te produkty oraz co udało się Wam zużyć ostatnimi czasy!

Miłego dnia!

22 sierpnia 2014

Denko nr 16

Cześć!
Dziś denko, jakiego świat nie widział! Jest gigantyczne, dlatego podzielę je na części, bo siedzielibyśmy tu wieki ;) Zapraszam więc do poczytania o tym, co zużyłam ostatnimi czasy.

Kolorówka
Yves rocher Pure light to podkład, który nie przypadł mi do gustu. Wszystko byłoby w porządku - zniosłabym jego intensywny i specyficzny zapach oraz rzadką konsystencję, jednak efekt na twarzy mnie nie zadowala. Owszem, jest to produkt rozświetlający i bezdrobinkowy, ale wspomniane rozświetlenie jest jakieś takie... zmęczone. Wygląda tak, jakby makijaż był już lekko nieświeży i po całym dniu spędzonym w temperaturze 30 stopni. Funkcjonalna pompka, która się nie zacina jest świetnym pomysłem, jednak nie jest w stanie uratować zmienić mojego zdania o nim. Dodatkowo jest niezbyt tani, a kolor, który miał być jednym z najjaśniejszych, jasnym wcale nie był.
Rimmel Wake me up to mój ulubiony podkład rozświetlający. Sprawdza się zarówno solo, jak i w duecie z bardziej kryjącym podkładem. Daje efekt świeżej i wypoczętej cery. Owszem ma drobinki, o które sprzecza się cała blogosfera, jednak jest to raczej rozświetlający pył niż brokat. Krycie jest średnie i wystarczające w przypadku niewielu doskonałości. Uwielbiam to, jak wygląda, dlatego chętnie do niego wracam.
Paese Puder ryżowy nieszczególnie mi się spodobał, miałam wrażenie, że nie zgrywał się z podkładami i podkreślał wszelkie niedoskonałości jak rozszerzone pory czy złamania mimiczne. Faktycznie utrzymywał mat dość długo, ale chyba nie o taki efekt mi chodzi. Przez to, że był sypki, wystarczył na bardzo długo. Z tego co się orientuje, nie kosztuje też dużo. Możliwe, że do cery tłustej się sprawdzi.
Loreal True match to najlepszy korektor, jakiego do tej pory używałam. świetnie kryje, gama kolorystyczna jest bardzo korzystna i zawiera naprawdę jasne odcienie, idealnie spisywał się pod oczy i nie ważył w zmarszczkach. Jedyne, z czym sobie nie radzi to nierówności na skórze, ponieważ każdą z nich dodatkowo podkreślał. Krótko - świetny pod oczy i na przebarwienia, na wypryski absolutnie nie. Myślę, że, jeśli nie znajdę w najbliższym czasie nic ciekawego, wrócę właśnie do niego.
Rimmel Match perfection, który miał być 2 w 1, czyli korektorem i rozświetlaczem. W moim odczuciu jest lekko kryjącym, rozświetlającym korektorem. Takie lekki i przyjemny na co dzień czy na mniejsze problemy z cieniami pod oczami. Bardzo wydajny.
Essence Lash mania reloaded to tusz, który był dla mnie dużym rozczarowaniem. Oczekiwałam efektu sztucznych rzęs, jednak go nie otrzymałam. Dodatkowo osypywał się koszmarnie, maleńkimi drobinkami, które tak bardzo podrażniały oczy, że nie dało się go używać. Nie wrócę do niego.
Catrice Liquid liner w kolorze I am golden sandy to idealny kolor złoty - ani za ciepły, ani za zimny. Dokładnie taki kolor, jakiego szukałam. Niestety mam go już dość długo i zmienił swój zapach, więc nie chcę go już używać. Gąbkowy aplikator świetnie się spisywał, mimo iż nie jest to moja ulubiona forma aplikacji. Na powiekach utrzymywał się przyzwoicie. Lubiłam go i kupiłabym go ponownie, ale niestety jest wycofany.
Catrice gel eye liner w kolorze In love with a robot to piękne, metaliczne srebro w słoiczku. Idealny srebrny liner. Pięknie wyglądał na powiekach, był cudownie kremowy. Długo utrzymywał się na oczach. Ulubieniec. Zdaje się, że jest już wycofany - szkoda.
Donegal klej do rzęs służył mi długo, spisywał się nieźle, jednak zdarzało mu się brzydko osadzać na rzęsach, przez co był widoczny. Zużyłam połowę, reszta jest już gęsta i ciągnąca, co utrudnia jego zużycie. Myślę, że następnym razem zainwestuję w słynny klej Duo.
Bell Air flow błyszczyk do ust w kolorze, którego oznaczenia nie znam. Był to jednak piękny nude. Nie kleił się i ładnie rozjaśniał usta. Niestety brzydko ważył się w załamaniach i nie był zbyt trwały.

Włosy

Romantic professional Szampon regenerujący był całkiem przyzwoitym szamponem. Dobrze mył, a duża butelka sprawiła, że wystarczył na dość długo. Jedynym minusem jest pompka, która dozuje, według mnie, za mało produktu. Całkiem przyjemny zapach.
Timotei Szampon moc i blask z wyciągiem z alpejskich ziół bardzo mnie zaskoczył. Świetnie mył, przedłużał świeżość włosów, a jego zapach był przyjemnie orzeźwiający. Miał galaretkowatą konsystencję, która jednak nie sprawiała problemów. Do plusów zaliczam również miękką butelkę, dzięki której szampon wydobywało się szybko i bezproblemowo.
Batiste Suchy szampon o zapachu cherry działał jak każdy inny szampon tej firmy, czyli świetnie. Ten zapach jednak nie należy do moich ulubionych, dlatego następnym razem sięgnę po inną wersję. Dla mnie suche szampony Batiste najlepiej się sprawdzają i nie zamierzam zamieniać ich na inne.
Loreto salon lakier do włosów - nie zdążyłam go dobrze przetestować, ponieważ mechanizm dozujący się popsuł. Nie utrwalał włosów jakoś niesamowicie. Nie sklejał aż tak, jak się tego obawiałam. Na pewno plusem jest niska cena, ale chyba od lakieru wymagam większej mocy, mimo iż używam go rzadko.
Marion Termoochrona Mgiełka chroniąca włosy przed działaniem wysokiej temperatury - nie mam pojęcia czy ten produkt działa, bo ciepła na włosy używam raz na ruski rok. Zdążyłam zużyć zaledwie połowę przed upływem terminu ważności. Pachniała intensywnie i chemicznie, nie sklejała, nie przetłuszczała i nie obciążała włosów. Pompka także działała poprawnie. Można spróbować, zwłaszcza, że cena jest niska.


Dove hair therapy krem na noc to produkt niezwykle dziwny. Pięknie pachnie, ma gęstą, nietłustą, przyjemną w dotyku konsystencję, szybko wchłania się we włosy. Pompka podaje odpowiednią ilość produktu i nie zacina się. Opakowanie cieszy oko. Tyle, że ten krem nie działa. Nie robi nic. Włosy po jego użyciu wyglądają tak, jak przed. Dodatkowo producent zaleca nakładanie go na noc, po uprzednim umyciu włosów, po czym rano każe... ponowne umyć włosy. Serio? Myć włosy dwa razy, tylko po to, by użyć odżywki? Nie dzięki.
Ziaja Maska intensywna odbudowa do włosów zniszczonych przypomniała mi, jak bardzo ją kiedyś lubiłam. Pięknie wygładza włosy, sprawia, że lśnią, rozczesują się bez problemu, są sypkie i miękkie w dotyku. To jedna w moich ulubionych masek. Dodatkowo przyjemnie pachnie - słodko, trochę jak syrop na kaszel ;)
L'biotica Biovax maseczki do włosów: keratyna+jedwab, do włosów suchych i zniszczonych, naturalne oleje oraz do włosów słabych ze skłonnością do wypadania nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Efekt po wszystkich był taki sam - słaby. Włosy ani nie wyglądały po nich lepiej, ani się lepiej nie rozczesywały. Mnie nie zachwycają.
Paul Mitchell Extra-Body Daily shampoo to szampon, który świetnie myje pędzle, nawet te ze zbitym włosiem. Nie używałam do własnych włosów, bo nie lubię rozrywać saszetek, siedząc w wannie. Miał ładny świeży zapach, lejącą konsystencję i przezroczysty kolor (o ile kolor może być przezroczysty ;)).

Ciało

Eveline Natural dream SPA Nawilżający balsam do ciała wanilia i kozie mleko bardzo słabo nawilżał, kiepsko wygładzał i generalnie słabo się sprawdzał. Pompka się zacinała, co utrudniało używanie. Plus za zapach - ciepły i otulający.
Kolastyna Nawilżający balsam do ciała miał konsystencję mleczka i szybko się wchłaniał. Pachniał delikatnie, przyjemnie, raczej neutralnie. Nawilżał delikatnie. Raczej do niego nie wrócę.
Bielenda Drogocenny olejek arganowy 3 w 1 ciało, twarz i włosy to produkt, który uratował mi skórę. Dosłownie. Po pierwszym spaleniu skóry na wczesnoletnim słońcu wsmarowywałam go kilka razy dziennie . Dzięki temu skóra, która i tak zejść musiała, zeszła równomiernie. Pierwszy raz po tak ostrym opalaniu nie miałam problemu z nierównymi plamami. Pachniał dziwnie, intensywnie, dość przyjemnie. Atomizer wypsikiwał strumień olejku, nie mgiełkę, więc jeśli szukacie czegoś co otuli wasze ciało chmurką olejku, to nie jest to. Dość szybko się wchłaniał, na skórze pozostawiał lekki, zdrowy blask. Nie stosowałam go na twarz, ani na włosy, więc nie wiem jak sprawdza się w tej kwestii.
Soraya Olejek do opalania (to ta pomarańczowa butelka) był tak nieprzyjemny, klejący, że używałam go do stóp. Pachniał przypalonymi orzechami i generalnie źle go wspominam. Żegnam bez żalu.
Avon Planet Spa Nawilżający olejek do twarzy ze śródziemnomorską oliwą to produkt na bazie parafiny. Użyłam go kilka razy do twarzy, po czym mnie wysypało i zaprzestałam. Zużyłam do nawilżania, czy raczej natłuszczania ciała w miejscach, które są mniej wrażliwe na zapychanie jak ręce czy nogi. Pachniał intensywnie, świeżo. Przyjemna szklana butelka z pipetą. Do twarzy nie polecam.
Lady Speed stick Antyperspirant w sztyfcie bardzo, ale to bardzo mnie zaskoczył. Może nie chronił przed poceniem idealnie, ale pachniał przepięknie (wariant orchard blossom) i zapach ten długo utrzymywał się na ciele. Nie zostawiał plam na ubraniach.

Pierwsza część tego denka za nami. Mam nadzieję, że wytrwaliście do końca wpisu ;) Jeśli tak - gratuluję! Niebawem pojawi się część druga, na którą już zapraszam! A co Wy zużyłyście ostatnio? Dajcie znać!

Miłego dnia!

19 sierpnia 2014

Zdobycze lipca 2014

Cześć!
Lipiec już za nami, nad czym ubolewam niesamowicie, bo to znak, że połowa wakacji upłynęła bezpowrotnie. Nie mogę doczekać się momentu, w którym wakacje nie będą przerwą od uczelni, a jedynie zwykłymi miesiącami roku. Ale bez refleksji filozoficznych! Dziś pokażę Wam moje zdobycze ubiegłego miesiąca. Zapraszam do dalszej części wpisu!

W tym miesiącu kupiłam to, czego naprawdę potrzebuję - głównie zastąpiłam zużyte już produkty nowymi.
Szampon L'oreal Elseve w wersji Arganine Resist X3, czyli szampon wzmacniający. Przyznaję bez bicia - spodobał mi się design opakowania ;) Do koszyka wpadła także kolejna butelka mojego ulubionego płynu micelarnego Garnier 3 w 1 - do tej pory najlepszy i niezastąpiony!


W Biedronce przypadkowo wpadła mi w oko niesamowita promocja. Masła i peelingi z Bielendy znalazłam w cenie 1,49 zł/sztuka! Kupiłam więc  po jednej sztuce o zapachu arbuza. Oba mają parafinę, ale za taką cenę, mogę im to wybaczyć ;)


Uzupełniłam zapas kremu do rąk - tym razem wybrałam krem do rąk DeBa Bio Vital, który obłędnie pachnie i czuję, że na jednym opakowaniu się nasza wspólna przygoda nie zakończy. Wzięłam także antybakteryjny żel do rąk firmy Labo o zapachu jaśminu, który kosztował ok. 4 zł.


Ostatnią już rzeczą jest zestaw tabletek ze skrzypem Vitalsss, do którym w gratisie była imitacja Tangle Teezera. Przyznam szczerze, że faktycznie rozczesuje włosy lepiej niż standardowa szczotka i choć TT nie mam, to z tego egzemplarza jestem zadowolona.

To wszystkie zdobycze. Z większości tych kosmetyków jestem zadowolona, więc miesiąc pod względem kosmetycznym się udał. A Wy jesteście zadowolone ze swoich zdobyczy? Dajcie znać!

Miłego dnia!

10 sierpnia 2014

Denko nr 15

Cześć!
Projekt denko to ten rodzaj postów, który pojawia się u mnie najczęściej. Jeśli macie ochotę zobaczyć, co znalazło się w tej kategorii ostatnio, zapraszam do poczytania!

Original source Mydło do rąk mięta i drzewo herbaciane to produkt piekielnie niewydajny. Wystarczyło na zaledwie dwa tygodnie. Uwielbiam miętę, dlatego zapach mi się podobał, jednak ci, którzy za nią nie przepadają dopatrzą się tu charakterystycznego aromatu płynu do mycia naczyń. Nie wrócę.
Green pharmacy Delikatne mydło do higieny intymnej antybakteryjne bardzo przypadło mi do gustu. Konsystencja była odpowiednia - ani za gęsta, ani za rzadka. Dobrze myło, fajnie odświeżało, nie podrażniało. Ponadto było bardzo wydajne, cena niska a pompka bardzo funkcjonalna. Lubię.


Ziaja Pro Maska oczyszczająca z glinką zieloną + mikrodermabrazja spodoba się cerom tłustym i zanieczyszczonym. To ten typ produktu,którego skuteczność widać od razu po zastosowaniu. Świetnie oczyszczała twarz, dodatkowo ją peelingując, bo zawierała w sobie drobinki. Potrafiła odrobinę wysuszyć i ściągnąć skórę, dlatego osoby z cerą suchą powinny na nią uważać. Jest bardzo wydajna - wystarczyła mi na dwa lata podczas używania raz w tygodniu. Cena, w stosunku do jakości i wydajności, bardzo niska. Polecam, polecam, polecam!
Lirene Maski przeciwzmarszczkowa i nawilżająca posłużyły mi jako nawilżająca kuracja do dłoni. Po przeanalizowaniu składu nie chciałam nakładać ich na twarz. W pielęgnacji dłoni spisały się świetnie.


Gliss kur Odżywka do włosów Marrakesh oil & coconut, o której pisałam już TU. Nie lubię jej. Nie podoba mi się zapach oraz to, że obciąża włosy u nasady, a końcówki puszy. Jedyny plus, jaki w niej dostrzegam to bardzo gęsta konsystencja, która świetnie trzyma się włosów.
Bebeauty Balsam do stóp to taki średniaczek. Coś tam nawilża, coś tam odżywia, ale nie jest to efekt, jakiego oczekuję. Bajecznie tani, więc mogę mu to wybaczyć. Dostępny w Biedronce.


Go pure chusteczki odświeżające aqua także nie są jakimś rewelacyjnym produktem. Szybko wysychają, więc potrzeba ich więcej, niż innych chusteczek nawilżanych. Ot takie sobie szybkie zmywaki do rąk.
Avon color trend lakier do paznokci w kolorze Silver plated to świetny topper. Duże drobinki srebrnego brokatu pięknie łączą się z wieloma kolorami bazowymi. Długo utrzymywał się na paznokciach, a kuleczki tańczące w buteleczce mieszały go tak dobrze, że udało mi się go zużyć niemal do końca. Naprawdę fajny.

To już koniec tego odcinka. Dajcie znać, czy miałyście któryś z tych produktów i jak się u Was sprawdził. 

Miłego dnia!