13 maja 2015

Maybelline Super stay 24 color



Cześć!
Uwielbiam produkty do ust. Ciągle jest mi ich mało i najchętniej kupiłabym wszystkie kolory świata, ale będąc w miarę racjonalną osobą ograniczam się do kilkunastu/kilkudziesięciu sztuk mieszkających w mojej toaletce. Dziś chciałabym przedstawić Wam jedno z ciekawszych mazideł, jakie posiadam, a mianowicie Super Stay 24 color w kolorze Raspberry marki Maybelline. Jeśli jesteście zainteresowani zapraszam dalej!  

Super Stay 24 color to produkt dwustronny - jeden koniec zawiera w sobie pomadkę w płynie, drugi to wazelina w sztyfcie. Producent zaleca nałożyć najpierw kolor, a następnie pokryć go nawilżającym balsamem z kompletu. 

Mój kolor to Raspberry, czyli malina i faktycznie odcień zgodny jest z nazwą. Ma on w sobie chłodne pigmenty, powiedziałabym nawet, że niekiedy widać przebijającą się niebiesko-fioletową poświatę. Nie jest matowy, ma jakiś błyszczący pył, jednak nie jest to brokat, a na ustach go zupełnie nie widać. 

Pomadka jest dobrze napigmentowana a jedno zanurzenie aplikatora wystarczy, by pokryć jedną wargę.

Skoro już o aplikatorze wspomniałam dodam, że jest on gąbeczkowy i wyprofilowany, jednak niekiedy mam problemy, by nałożyć nim pomadkę równo i symetrycznie.
 
Opakowanie jest solidne i proste. Szata graficzna także jest minimalistyczna. W tej kwestii jestem w pełni usatysfakcjonowana.
 
Warto wspomnieć o zapachu, który nieco przypomina mi kolorowe okładki na zeszyty z połowy lat 90. Chemiczny, ale przyjemny.
Skład:

Przejdźmy jednak do najważniejszego, czyli wyglądu, odczucia na ustach oraz trwałości.
Po nałożeniu koloru na usta wyczuwalny jest duży dyskomfort - wargi są bardzo ściągnięte, a jednocześnie ekstremalnie klejące. Sytuację ratuje dołączony balsam - nieprzyjemne uczucie znika w oka mgnieniu. Usta po nałożeniu wazeliny są śliskie, ale nie klejące, wyglądają na nawilżone - zupełnie jakby miały na sobie balsam. Ta kombinacja podczas noszenia jest absolutnie niewyczuwalna, co stanowi oczywiście ogromny plus tego produktu. Całość utrzymuje się na ustach ok. czterech godzin i jest to jeden w najtrwalszych produktów do ust, jaki znam.* Nawet po zjedzeniu czegoś lekkiego pomadka zostaje na wargach. Kosmetyk nie rozlewa się poza kontury ust, co jest dla mnie bardzo ważne przy tak intensywnych kolorach. Jedynym, co może być minusem tego produktu to fakt, że jeśli nałożymy na usta zbyt dużo koloru  bezczelnie zważy się on i wykruszy. I zdarzy się to już chwilę po nałożeniu kroku drugiego, czyli wazeliny. Należy więc mieć to na uwadze.
Na ustach prezentuje się tak:
 
Niestety nie wiem, gdzie można stacjonarnie dostać tę pomadkę, ale jest ona dostępna na stronie iperfumy za nieco ponad 30 złotych.
Uważam, że jest to naprawdę ciekawy produkt. Plusów ma wiele - od ładnego koloru, przez opakowanie, aż do zadowalającej trwałości. Ja ze swojej strony polecam!
*Nie wierzę, kiedy ktoś mówi, że pomadka utrzymuje się na ustach osiem/dziesięć/dwanaście godzin. Nie oszukujmy się - to tylko pomadka, nie oczekujmy od niej zbyt wiele.
Znacie ten produkt? Dajcie znać co o nim myślicie!
Miłego dnia!   

8 maja 2015

Smoky z kolorem - makijaż

Cześć!

Dziś na szybko chcę Wam zaprezentować mój ulubiony ostatnio makijaż. Jest to najprostsze w świecie brązowe i matowe smoky eye z kolorowym dodatkiem w wewnętrznym kąciku.





Jako bazę nałożyłam i roztarłam palcem cień w kremie Maybelline Color tattoo w kolorze Infinity white. Następnie całą powiekę przykryłam ciemnym, praktycznie matowym brązem z paletki Sleek Au naturel, którego granice roztarłam beżowo-żółtym kolorem z tej samej paletki. Na górnej powiece skośnym pędzlem namalowałam czarną kreskę czarnym matem z paletki Sleek Oh so special. Pokryłam nim także linię wodną. Na dolną powiekę nałożyłam ciemny, brązowo-fioletowy matowy kolor - także z Oh so special, po czym go lekko roztarłam. W wewnętrzny kącik małym, precyzyjnym pędzlem nałożyłam kluczowy dla tego makijażu odcień - Kobo nr 151 Turquoise.
Na rzęsach mam bazę pod tusz La luxe Advanced Activator oraz maskarę L'oreal telescopic extra - black.
Brwi podkreśliłam cieniem z kremie Maybelline Color Tattoo w kolorze Permanent taupe.
Całość z nieco podkręconym filtrem wygląda tak: 


Nie ukrywam, że wolałabym pokazywać Wam makijaże na zdjęciach wyższej jakości, ale póki co musi być tak. Wiedzcie jednak, że staram się jak mogę ;) Niewykluczone, że niebawem zaopatrzę się w lepszy sprzęt i może wtedy będzie to wyglądać tak, jak chcę.

Jak Wam się podoba? Makijaż w Waszym klimacie czy wręcz przeciwnie?

Miłego dnia!

5 maja 2015

Zdobycze kwietnia 2015



Cześć!

Rozpoczął się maj, nie mogę uwierzyć, że minęły już cztery miesiące tego roku. Czas pędzi nieubłaganie a ja kolejny raz przychodzę ze zdobyczami miesiąca. Co kupiłam w kwietniu? Zobaczcie!

Skończył mi się korektor pod oczy, więc musiałam kupić coś na jego miejsce - było to zadanie trudne i nie  jestem pewna czy zakończone sukcesem. Kupiłam bowiem Astor Perfect Stay 24h+Perfect skin primer w kolorze 02 sand. Potrzebowałam także podkładu więc nie szukałam daleko i wzięłam kosmetyk z tej samej serii co korektor tyle, że w kolorze 102. Muszę poużywać jeszcze trochę tego duetu - póki co mam mieszane uczucia.
  
Zrobiłam małe zamówienie z Avon - dwie rzeczy, które na mojej liście znajdowały się już jakiś czas. Pierwsza z nich to błyszczyk plump pout w kolorze luscious mouve, który uwielbiam i chcę porównać do innego dużo droższego produktu. Druga rzecz to maseczka głęboko oczyszczająca pory z glinkami mineralnymi. Czytałam o niej dużo dobrego - dam znać jak się sprawdza.

  
Potrzebowałam też dobrze nawilżającego kremu pod oczy - padło na Ziaję jaśmin w kremie przeciw zmarszczkom pod oczy i na powieki - o tym produkcie z kolei przeczytałam dużo złego, ale niestety już po zakupie. Mimo to daję mu szansę ;)

  
W Biedronce wyhaczyłam krem do skóry suchej marki tołpa: simply. Jaram się aluminiową tubką, w której mieści się mazidło, ale o działaniu przeczytacie dopiero za kilka tygodni. Druga zdobycz z Biedronki to coś, co mnie ogromnie ucieszyło, a mianowicie mój ulubiony krem do rąk o zapachu migdała marki DeBa - bałam się, że już go nigdzie nie dostanę, tymczasem powrócił i planuję zrobić jego zapas na wieczność ;)
  
Dalej w temacie pielęgnacji - uzupełniłam zapas oleju kokosowego - tym razem wybrałam wersję nierafinowaną, która jest GENIALNA i nieporównywalnie lepsza od swojej oczyszczonej koleżanki. Rozpieszczam się nim przed snem, bo jego zapach mnie zachwyca i poprawia mi nastrój. Drugi olej to Spa&beauty Oilk therapy w wersji macadamia firmy Loton - jest to mieszanka na bazie oleju z orzechów macadamia uzupełniona olejem słonecznikowym i kilkoma niegroźnymi dodatkami. Można używać jej zarówno do włosów, jak i do ciała. Zamierzam olejować nią włosy, ale ciało także nią nasmaruję. Tak na próbę  ;)

  
Ostatnie trzy kosmetyki to dodatki do gazet. Coś mnie ominęło, albo na polskim rynku coś się zmieniło, bo (wreszcie!) zaczynają pojawiać się gadżety dodawane do magazynów. Na Zachodzie to norma, ale u nas rzadko się to spotyka. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że w tym miesiącu upolowałam aż trzy fajne rzeczy. Do czasopisma InStyle dołączony był błyszczyk Celia Delice. Wybrałam kolor nr 16 - najjaśniejszy z dostępnych mleczny róż. Do Claudii dołączone było trio cieni Virtual. Moje to kombinacja granatu, fioletu i różu oznaczone jako Satin 071. Trzecie cudo to energetyzujący multiaktywny koktajl fem@le 35+ od Bandi. Jest to piętnastomililitrowa miniatura z pompką air less (dołączona do Avanti). Zobaczymy - na razie zużywam otwarte kremy.
A co Wam udało się zdobyć w kwietniu? Poszalałyście w Rossmannie i Naturze? Dajcie znać - chętnie poczytam i  pooglądam Wasze łupy!

Miłego dnia!

2 maja 2015

Swatchowisko - Wiosenne neonowe cienie KOBO



Cześć!
Obiecałam post na temat wiosennych neonów od Kobo i jest! Jeśli chcecie zobaczyć jak wygląda cała najnowsza kolekcja cieni tej marki to zapraszam do dalszej części postu!


  
W neonowej serii jest 6 kolorów w iście wiosennych odcieniach. Ich pigmentacja jest zachwycająca - nawet bez bazy cienie są soczyste i intensywne. Każdy z nich kosztuje niespełna 10 złotych  a kupić je można wyłącznie w drogeriach Natura. Przejdźmy jednak do omówienia każdego kółeczka w osobna. 


146 Yellow - żółty, słoneczny kolor, bardziej intensywny w opakowaniu niż na skórze, jednak jego pigmentacja jest nadal bardzo dobra. Cień jest nieco kredowy, więc może pylić podczas aplikacji puchatym pędzlem. Kolor jest także zupełnie matowy.
  147 Orange - pomarańczka, choć powiedziałabym, że ma w sobie nieco różowych tonów. Jak na kolor pomarańczowy jest dość ciemny i można zauważyć, że mocno zmierza w stronę czerwieni. Jest także lepiej napigmentowany i mniej suchy niż jego żółty poprzednik. Tak samo jak Yellow jest to kolor matowy.

  148 Pink - intensywny barbie róż. Podobnie suchy i napigmentowany do żółtego. Pyli jednak mniej niż on. Również jest to kolor matowy.
149 Violet- piękny, klasyczny fiolet - ani zbyt różowy, ani zbyt niebieski. Jest zupełnie inny niż pozostałe kolory w tej serii. Jest bardziej wilgotny, miękki. Przy dobrym świetle widać w nim bardzo malusieńkie drobinki, których na oczach nie widać. Powiedziałabym, że jest to mat w stronę satyny. Pyli też najmniej ze wszystkich.

  150 Lime - intensywny limonkowy kolor. Matowy, bardzo pylący, ale także bardzo dobrze napigmentowany. Przepiękny.

151 Turquoise - absolutnie genialny i nietypowy kolor. Nie mam w swojej toaletce nic w podobnym odcieniu. Jest to ciemny turkus zmierzający w stronę szmaragdowej zieleni. Również jest to cień matowy i nie pyli prawie wcale. Rozciera się inaczej niż pozostałe i nieco zmienia kolor podczas dokładania kolejnych warstw. 


Cała gromadka na ręku prezentuje się tak:


Moi ulubieńcy z tej kolekcji? Zdecydowanie Lime i Turquoise!
Krótko podsumowując temat - cienie są fantastycznie napigmentowane, intensywne i po prostu piękne. Nie znikają podczas rozcierania a na odpowiedniej bazie trzymają się cały dzień! Gorąco polecam!
Znacie cienie Kobo? A może czaicie się na tę kolekcję właśnie? Dajcie znać!
Miłego dnia!
 PS. Zapomniałam Wam napisać, że możecie mnie znaleźć także na facebooku! KLIK KLIK