21 marca 2015

Denko nr 23

Cześć!

Zapraszam Was dziś na kolejną część ostatniego projektu denko. Zainteresowani? :)


Zużyłam mój ulubiony krem do rąk - hit hitów - DeBa Bio vital odżywcza pielęgnacja dłoni o migdałowym zapachu. Uwielbiam ten produkt. Pachnie orzechowo-kakaowo. Pachnie jak niebo. Pięknie nawilża dłonie, zostawia na nich olejkowy film. Cudowny, lecz trudno dostępny. Jak tylko go gdzieś znajdę, kupię kilka opakowań! Balsam do ciała z 5% mocznikiem marki Isana to produkt, który mnie zaskoczył. Myślałam, że będzie lekkim mleczkiem, tymczasem był to bardzo gęsty, bogaty i świetnie nawilżający balsam. Niewykluczone, że kiedy sięgnę po niego w dużej pojemności. Serum przeciwzmarszczkowe Omega Roche Creme od Yves rocher stało u mnie długo. Przeraził mnie jego alkoholowy zapach, dlatego tez nie zdecydowałam się używać go na twarz. Stosowany na szyję i dekolt ładnie napina i nawilża skórę, sprawia, że staje się miękka, gładka i wygląda po prostu lepiej. Podoba mi się także jego szklane opakowanie z pompką. Ostatni produkt do pielęgnacji ciała to, uwaga, balsam ochronny po goleniu od Organique. Był to mocno perfumowany produkt dla mężczyzn, którego mój D. używać nie chciał. Postanowiłam więc wykorzystać go jako balsam do ciała i okazał się rewelacyjny! Konsystencja tego kosmetyku jest zachwycająca. Nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Jest to taki aksamitny, delikatny, jakby lekko suchy krem. Wspaniale nawilża, a wygładzenie jest takie, jakiego nigdy nie zaznałam. Przeszkadzać może jedynie zapach, który jest bardzo, bardzo intensywny i równie mocno męski.


Zużyłam drugą butelkę wody różanej, którą traktuję jak tonik. Przemywam nią twarz rano, dzięki czemu jest odświeżona i przygotowana na nałożenie kremu. Pachnie bardzo delikatnie, jest tania, wydajna i przede wszystkim naturalna. Krem do twarzy z serii łagodzenie marki Biały jeleń bardzo mnie zaskoczył, gdyż jest to naprawdę dobrze nawilżający krem. Faktycznie łagodzi podrażnienia, delikatnie pachnie, nadaje się pod makijaż. Polecam. Krem łagodząco-nawilżający z Farmony z serii Herbal Care także dobrze mi służył. Lekko nawilżał, łagodził podrażnienia, nie wywoływał żadnych efektów niepożądanych. Pięknie pachniał moim dzieciństwem - piwonią, rumiankiem i różą w jednym ;) Kolejny zużyty ulubieniec to peeling do twarzy z pudrem z pestek moreli od Yves rocher. Uwielbiałam jego naturalny, świeży i owocowy zapach. Dobrze ścierał martwy naskórek, odświeżał cerę i był bardzo wydajny. Ciekawy produkt.


Plastry na nos z węglem drzewnym marki Purederm niestety się u mnie nie sprawdziły. Widziałam na własne oczy, że u innych działają i nie mam zielonego pojęcia, czemu u mnie nie dają żadnych efektów. Nie przeszkadzał mi ich zapach, który tak drażni niektórych. Dwa produkty od Cetaphil - dermoprotector i łagodna emulsja micelarna. Obydwa sprawdzają się u mnie dobrze. Są to produkty delikatne i nieinwazyjne. Emulsja dobrze zmywa makijaż twarzy, z oczami sobie nie radzi, nie ma co się oszukiwac, ale do tego służą inne produkty. Dermoprotector ładnie nawilża skórę, choć z odwodnioną i bardzo suchą może sobie nie poradzić. Lubię je, choć znam tańsze kosmetyki działające podobnie.

Maska nawilżająca z Ziai to coś, co do mnie nie przemawia. Nie lubię maseczek. A takich w saszetkach już podwójnie. Nie widziałam efektu po użyciu tej maseczki, więc po nią w przyszłości nie sięgnę. Dokładnie to samo mogę powiedzieć o enzymatycznym peelingu dotleniającym z Bielendy. Nie widziałam różnicy w wyglądzie skóry po jego użyciu. Za to ładnie i świeżo pachniał.


Ze śmieciowych rzeczy mam opakowanie po moich ulubionych i najlepszych płatkach kosmetycznych - Carea. Z próbek zainteresował mnie regeneracyjny balsam Riche Creme firmy Yves rocher - bardzo gęsty, bogaty i nawilżający. Niewykluczone, że go zamówię przy kolejnych zakupach w sklepie online tej marki. Ciekawa była także próbka rozświetlającego podkładu Max factor Skin luminizer i choć kolor był nieco za ciemny to i tak pozwoliła mi ta odrobina kosmetyku zdecydować o tym, że ten produkt z pewnością kupię.


Kolorówki także zużyłam sporo ;) Podkład Rimmel Lasting finish to diabeł wcielony. Produkt arcydziwny. Raz wyglądał idealnie - wygładzał skórę, pory były wypełnione i niewidoczne, skóra była rozświetlona. Innym razem (zazwyczaj wtedy, kiedy miała wyglądać idealnie) paskudnie ważył się na skórze, nie współgrał z pudrem, podkreślał absolutnie wszystkie niedoskonałości - wypryski, rozszerzone pory i suche skórki. Nie kupię go nigdy więcej. Nie trafi więcej do mojej kosmetyczki także trio korektorów z Oriflame - kiedyś je lubiłam, jednak chyba moje standardy się zmieniły i nie chce ich już używać. Kolory są zupełnie nietrafione. Korektory są ciężkie, ale nie kryją. Żółty jest zbyt żółty, a pomarańczowy zbyt pomarańczowy, by cokolwiek z nimi zrobić. Nawet wymieszane razem nie dawały rady. Wyrzucam. Błyszczyk od Bell kończyłam z wielkim zdziwieniem. Zastanawiałam się bowiem gdzie ja miałam rozum, gdy go kupowałam. Miał kolor cukierkowego, niemal fluorescencyjnego, jasnego, chłodnego barbie różu. Absolutnie nie mój kolor. Robił też prześwity i ważył się na ustach. Nie polecam. Drugi błyszczyk to bananowy Glitzy od Oriflame. Ładnie rozjaśniał usta i dawał efekt nude. Delikatnie się błyszczał i pachniał bananami. Miał jednak okrutnie chemiczny i trudny do zniesienia smak. Szkoda, bo mógłby być fantastycznym mazidełkiem.
 
Moja ulubiona maskara Eveline Volume Celebrities - idealna! Pięknie podkreśla i rozdziela rzęsy. Kupię ją ponownie. Drugi tusz to także Eveline - Big volume lash 5d false definition, tym razem jednak porażka. Szczoteczka z kulką na końcu to totalna pomyłka. Do tego maskara jest sucha, osypuje się i daje marny efekt. Nie zużyłam jej, ale nie chce już jej używać. Czarna kredka Avon Supershock nie zachwyciła mnie tak, jak połowę internetów. U mnie była nietrwała, rozmazywała się, zjeżdżała mi z linii wodnej a na górnej powiece się odbijała. ładny, głęboki kolor, ale co z tego, skoro po każdym jej użyciu wyglądałam jak nastolatka wracająca z imprezy nad ranem. Liner od Lovely dostałam niedawno od koleżanki jednak ani jego forma, ani sam produkt nie przypadły mi do gustu. Cienki i bardzo elastyczny pędzelek jest niewygodny. Produktu nabiera się na niego mało, więc trzeba zamaczać go wielokrotnie. Sam liner rozmazuje się, kruszy i robi prześwity. Okropieństwo.

Znacie te kosmetyki? Co o nich sądzicie? 

Miłego dnia!

17 marca 2015

Denko nr 22



Cześć!  

Stosunkowo niedawno publikowałam Wam gigantyczny projekt denko, a już mam dla Was kolejny. Równie duży ;) Zainteresowanych zapraszam do dalszej części postu!


Szampon do włosów Bingo Spa Chocolate dark był bardzo przyjemnym produktem. Pachniał i wyglądał jak czekoladowy budyń, co sprawiało, że relaksowałam się podczas mycia włosów. Poza tym zachowywał się zupełnie zwyczajnie - mył, odświeżał, nie powodował łupieżu. Równie dobrze sprawował się szampon Syoss Repair therapy. Pachniał świeżo i przyjemnie. Tworzył także gęstą pianę. Ostatni szampon jest, dla odmiany, suchy. Hair up dry shampoo dorwałam w Biedronce w cenie około 7 złotych i były to pieniądze wyrzucone w błoto. Prócz cukierkowego, bardzo przyjemnego zapachu ten produkt nie ma żadnych plusów. Nie odświeża, trudno wydobywa go się z opakowania, mam wręcz wrażenie, że to pic na wodę i w środku (prócz pachnącego powietrza pod ciśnieniem) nic nie ma.


Olej kokosowy marki KTC był ze mną około dwóch lat. Służył mi do olejowania włosów i w mieszance z innymi olejami sprawował się rewelacyjnie. Nawilżał i wygładzał włosy. Niedawno jednak odkryłam, że idealnie sprawdza się do zmywania makijażu! Uważam, że to hit i kupię go ponownie. Kolejny produkt do włosów to farba Palette, której kolor mnie zachwycił. Tajemnicza brązowa czerń powaliła mnie na kolana i jest to odcień, którego szukałam od dawna. Nieoczywisty. Bardzo naturalny. Niebawem kupię kolejne opakowanie. Ostatnia włosowa rzecz to Beauty elixir od Syoss. Pierwsza butelka tego olejku była moim ulubieńcem - pięknie nawilżała, wygładzała i sprawiała, że włosy pięknie błyszczały oraz nie sprawiały trudności przy rozczesywaniu. Drugie opakowanie jednak było zupełnie inne - nie wiem czy to zmienił się produkt czy też moje włosy, ale tak bardzo ten olejek obciążał mi włosy, że nie zużyłabym go do końca gdyby nie to, że wylał mi się w kosmetyczce, a później moja Tośka (suczka Husky) go dobiła. Zraziłam się i więcej go nie kupię.


Skończył się mój ulubieniec - odżywka do paznokci 8w1 od Eveline. Uwielbiam ją za to, że utwardza paznokcie i sprawia, że przestają się rozdwajać. Stosuję ją rozsądnie i nigdy mi nie zaszkodziła, więc nie mam jej nic do zarzucenia. Drugi produkt jest oszukany, ponieważ nie zużyłam go nawet w połowie. Avon nail expert żel do pielęgnacji skórek z aloesem nie dość, że jest już przeterminowany, to jest także słabym produktem. W zasadzie nie wiem do czego on miał służyć - czy do nawilżania czy do odsuwania skórek. Kleił się i nic nie robił - nie pielęgnował i nie zmiękczał skórek. Nie chce mi się już z nim bawić. Nie polecam.


Zużyłam także dwa produkty do nawilżania ust. Jeden z nich to pomadka nawilżająca, która jest absolutnie rewelacyjna. Nawilża usta, długo się na nich utrzymuje, nie jest tępa i pachnie malinami. Niestety, nie mam pojęcia kto ją produkuje, bo był to gadżet reklamowy jednej z firm farmaceutycznych. Żałuję, że nie można jej nigdzie kupić. Drugi nawilżacz ust to mój hit 2014 roku - Carmex! Wersja wiśniowa jest ekstraprzyjemna. Lubię uczucie na ustach, jakie daje oraz kamforowo-mentolowy zapach. Polecam.


Antyperspirant Garnier mineral Invisible miał zadatki na ulubieńca, a stał się bublem okropnym! Zacznę od tego, że on nie chroni przed poceniem wcale. To jeszcze bym mu wybaczyła, gdyby chociaż niwelował brzydki zapach. Niestety, wraz z moim naturalnym zapachem tworzył nieprzyjemne i niewybaczalne połączenie. Absolutnie nie polecam. Kremowe mydło do rąk w płynie o zapachu mleka i miodu dobrze myje, ładnie pachnie, jest wydajne i tanie. Lubię i polecam.

Za nami pierwsza część tego denka. Dajcie znać czy Wam też idzie tak dobrze systematyczne zużywanie produktów. Chętnie poczytam!

Miłego dnia!

16 marca 2015

Sephora Matujący puder w kompakcie 8h

Cześć!
Macie takie kosmetyki, które mimo ich wielu wad, kochacie? Jeśli nie, to pokażę Wam coś, co kocham i nienawidzę jednocześnie, ale jednak bardziej z przewagą na "kocham". Mowa o pudrze matującym w kompakcie 8h marki Sephora

Początkowo nie byłam do niego przekonana i leżał w szufladzie mojej toaletki, czekając na moją łaskę. Doczekał się, gdyż ilość pudrów w mojej kosmetyczce mnie przytłoczyła i postanowiłam go w końcu zużyć. Puder ma 10 g, jest zamknięty w solidnym plastikowym opakowaniu zamykanym na porządny zatrzask, a jego cena to ok. 40-50 złotych. Naklejka z tyłu się ściera, co nie wygląda estetycznie, ale przecież nie o to chodzi ;) Producent twierdzi, że puder ma utrzymywać mat 8 godzin. A jak to wygląda naprawdę?

Muszę na początku wspomnieć o tym, że nie jestem fanką pudrów, nie lubię płaskiego matu i rzadko używam produkty tego typu. Jednak jeśli już używam, to chcę, żeby ten puder był naprawdę dobry i dawał efekt wygładzenia i zmatowienia na długie godziny.
Już po pierwszej aplikacji pudru powiedziałam WOW. Cera była wygładzona, ujednolicona, wyglądała bardzo dobrze. Puder ten ma bardzo mocny pigment, dlatego tez nie radziłabym go nakładać partiami np. tylko na strefę T, gdyż zwyczajnie będzie widoczny. Nie oszukujmy się, podkreśla suche skórki, ale nie zostaje na nich plamami, jak to się dzieje z niektórymi produktami do twarzy.
Nie podkreśla za to włosków na twarzy. Wchodzi w zmarszczki pod oczami, nie - on masakrycznie wchodzi w zmarszczki pod oczami i wokół nich, robi kurze łapki, mimo iż zazwyczaj ich tam nie widać. Dlatego też nie polecam go nakładać na tę okolicę. A teraz najlepsze - mat, który oferuje nam Sephora to jest istne szaleństwo. Nigdy nie widziałam tak ładnego i długotrwałego matu. Piękne wykończenie, które na twarzy wytrzymuje (UWAGA!) ok. 14 godzin! Zakrywa różnice kolorystyczne na twarzy, które nie do końca zakrył podkład. Nie zostawia typowo pudrowej, suchej warstwy.
Niesamowita trwałość! Dowód? Nałożyłam puder na twarz o godzinie 5 rano, pojechałam na uczelnie (2 godziny PKS-em), powietrze było wilgotne, a pogoda niespecjalna, zdarzyło mi się dwa razy biec do autobusu, wróciłam do domu (ponownie 2 godziny PKS-em), godzina 19.00. Moja bratowa od razu zapytała co mam na twarzy, bo wyglądam tak świeżo, jakbym dopiero co się umalowała. I to jest dla mnie zadowalający efekt. Tak właśnie powinien działać puder.

Muszę przyznać, że produkt jest niezwykle dziwny. Nie polecam go osobom, które podczas noszenia makijażu dotykają twarzy (nie wolno!), gdyż schodzi plamami, okropnymi plamami, co widać ze względu na wspomniany intensywny pigment. Jeśli nie dotykamy twarzy utrzymuje się na niej długie godziny w nienaruszonym stanie. 
Warto wspomnieć także o zapachu, wyczuwalnym tylko w opakowaniu - jest to zapach wosku pszczelego, takiego prawdziwego, nie sztucznego. Dla mnie bardzo w porządku. Czytałam na wizażu, że ma lusterko - mój nie miał, podejrzewam, że wychodził on w różnych seriach i stąd ta różnica. Istotnym jest także to, że podczas aplikacji pędzlem okropnie pyli, a to sprawia, że się marnuje.

SKŁAD: Talc, Zinc Stearate, Isopropyl Isostearate, Synthetic, Fluorphlogopite, Silica, CI 77492 (Iron Oxides), Phenoxyethanol, CI 77491 (Iron Oxides), Sorbic Acid, CI 77499 (Iron Oxides), Methicone, Parfum (Fragrance), Benzyl Benzoate, Mica, BHT, D-Limonene, Butylene Glycol, Bambusa Arundinacea Stem Extract, Aqua (Water), Geraniol, Citronellol, Hydroxycitronellal, Alpha-Isomethyl Ionone, Enantia Chlorantha Bark Extract, CI 15850 (Red 7), CI 19140 (Yellow 5 Lake), CI 77891 (Titanum Dioxide), CI 77007 (Ultramarines), CI 77742 (Manganese Violet), CI 42090 (Blue 1 Lake), Maltodextrin, Xanthan Gum, Orthosiphon Stamineus Leaf Extract, Oleanolic Acid.

Na twarzy wygląda tak:


Podsumowując, puder ma wiele wad, które dla niektórych będą niedopuszczalne, jednak gdy nauczymy się z nim pracować, zaowocuje to miłością. Wygładzenie, wyrównanie kolorytu, trwałość i mat są absolutnie fenomenalne! Dlatego też kupię go ponownie i będę kupować, dopóki przestaną go produkować, ponieważ daje efekt, jakiego oczekuję.
Daję mu 5- i czekam, aż zużyję inne pudry, które mam, by do niego wrócić.
(A recenzję zawdzięczacie M. z bloga Mery Places, gdyż to ona podarowała mi to cudo ;))

Miałyście go? Jak się spisywał?

PS. Wybaczcie, że puder wygląda jak wygląda, ale nie dość, że się kończy to jeszcze upadł, potwór, i postanowił się pokruszyć :P

Miłego dnia!

12 marca 2015

Zdobycze lutego 2015

Cześć!

Mijający czas z jednej strony mnie przeraża, a z drugiej ogromnie cieszy. A mówię o tym dlatego, że pierwszy raz nie zauważyłam, kiedy minął cały miesiąc. Zbliżają się duże i ważne rzeczy w moim życiu, więc kwestia upływającego czasu jest dla mnie szalenie podniecająca. Ale, nie o tym! Dziś czas na to, co tygryski lubią najbardziej, czyli zdobycze miesiąca! Co przyniósł mi luty? Zapraszam do poczytania i pooglądania!


Dawno nie robiłam zamówienia z Yves rocher, a oferta urodzinowa była kusząca, więc się zdecydowałam. Pominę fakt, że jako prezent dostałam… BOMBKI :D  Zamówiłam moje ulubione żele pod prysznic z serii Jardins du Monde – orzech makadamia i kwiat gardenii. Na ten drugi zapach zdecydowałam się po raz pierwszy i, póki co, mam mieszane uczucia.


W zamówieniu skupiłam się na pielęgnacji włosów. Moje ostatnio szaleją, więc chcę zupełnie zmienić sposób zajmowania się nimi. Mam tu szampon stymulujący przeciw wypadaniu włosów, który jest niewątpliwie moim ulubionym szamponem w całym dotychczasowym życiu. Jest tu także odżywka wygładzająca oraz serum o tych samych właściwościach. Wszystkie trzy produkty pachną przegenialnie – świeżą łąką!


Zamówiłam także kremy do twarzy z serii Nutritive vegetal. Jeden na dzień, drugi na noc. Lubię je i śmiało mogę stwierdzić, że Yves rocher to jedyna firma, w której kremy inwestuję w ciemno i zawsze jest to dobry wybór!
 
W prezencie do zamówienia dostałam zapach - So elixir purple oraz malutki lakier do paznokci w kolorze Rose vif.

W Netto dorwałam lakier i piankę do włosów Got2b z serii Volumania. Wstępnie jestem bardzo zadowolona z tych produktów i poluję na jeszcze jeden z tej serii – proszek w sprayu – przeczuwam fenomen!  A jak pachną!
 
Pierwszy raz od bardzo dawna byłam na zaplanowanych kolorówkowych zakupach. Dostałam dokładnie to, czego szukałam. Po pierwsze holograficzny liner od Essence w kolorze blue heaven, który jest cudowny i przyrzekam, że jest to najlepszy zakup ostatnich kilku lat. Po drugie – kremowy rozświetlacz Soo glow także marki Essence w kolorze 10 - look the bright side, który jest idealnym zamiennikiem jednego z drogich produktów. Niedługo dowiecie się o czym mowa.
 
Wymieniłam się także na wizażu. W kosmetycznej sferze przybyła mi popularna odżywka do włosów i skóry głowy Jantar, spray nabłyszczający Got2be sparkle oraz tusz do rzęs L’oreal telescopic extra - black. Wszystkie te produkty aktualnie testuję i wstępnie jestem zadowolona.
 
Od mojego D. dostałam dwa małe prezenty: zmywacz do paznokci w żelu marki Donegal oraz pastę do głębokiego oczyszczania twarzy Ziaja Liście manuka.
 
A tu już zbieranina różności: balsam do ust o zapachu czekolady z Biedronki, tusz do rzęs Lashes on top marki Celia, który znalazłam z marcowym Glamour (mam wersję zagęszczającą rzęsy) oraz krem do rąk z nagietkiem marki DeBa, który wzięłam przez pomyłkę (chciałam oczywiście mój ulubiony migdałowy).
To już wszystkie zdobycze lutego. Sporo tego, choć miesiąc taki krótki.
 A co Wam udało się upolować w tym miesiącu? Dajcie znać!
 
Miłego dnia!

6 marca 2015

Przegląd kosmetyczki: brązery

Cześć!
Dawno temu zapoczątkowałam na blogu serię Przegląd kosmetyczki. Pokazałam Wam już moje róże (TU i TU), a dziś chciałabym pokazać Wam brązery. Produktów tego typu w mojej toaletce nie znajdziemy zbyt wiele - jest ich zaledwie trzy i każdy z nich jest inny. Zaczynamy!



Chanel - Soleil tan de Chanel


Kultowy produkt w musie, który służy raczej do dodawania opalenizny niż do konturowania twarzy. A to dlatego, że jego kolor to ciepły brąz przełamany pomarańczem. Nie zgodzę się z tymi głosami, które mówią, że on nie jest pomarańczowy. Nie oszukujmy się - jest. Ale nie jest to jego minusem, ponieważ odpowiednio roztarty stwarza wrażenie pięknej, naturalnej skóry muśniętej słońcem. Brązer jest okrutnie wydajny i absolutnie niemożliwym jest zużycie go w terminie ważności - jego waga to aż 30 gramów. Opakowanie jest bardzo eleganckie i solidne, zawiera też dodatkową osłonkę, chroniącą produkt przed ewentualnymi zanieczyszczeniami. Delikatny, pudrowy zapach i wysoka cena (ok. 200 zł) przypominają o tym, jak bardzo eksluzywny jest to kosmetyk. Na twarzy zachowuje się jak druga skóra, pięknie się wtapia, nie tworzy nienaturalnie wyglądającej warstwy. Nie jest także suchy i matowy, ale raczej lekko wilgotny i dający wrażenie świeżej skóry. Ogromnym minusem jest fakt, że ze względu na swoją konsystencję brązer chwyta wszystko z powietrza oraz pędzli - wszelkie paproszki, włoski i inne ustrojstwa, mimo dużej uwagi poświęconej higienie tegoż produktu, są obecne i niemal niemożliwe do usunięcia.

W7 - Honolulu


Kolejny popularny kosmetyk, a to za sprawą małej inspiracji kultowym brązerem Hoola marki Benefit. Honolulu ma chłodny brązowy kolor, który idealnie sprawdza się do konturowania. Jest matowy, ale nie suchy. Odrobinę pyli przy aplikacji puchatym pędzlem. Ładnie, równo się rozprowadza i wygląda dość naturalnie. Nie robi plam i jest trwały. Opakowanie jest kobiece i urocze, choć szybko się niszczy. Brązer jest wydajny, ponieważ cechuje go wysoka pigmentacja, a jego waga to 6 gramów. Dostaniemy go w Internecie i niesieciowych drogeriach. Koszt Honolulu to ok. 13 złotych.

Essence - Creamylicious Chocolate shake


Błyszczące cacko zlimitowanej edycji zachwyca nietypowym efektem. Stwarza błyszczącą złoto-brązową taflę z dodatkowymi złotymi, ale nienachalnymi drobinkami. Jest idealny na lato, bo piękny błysk podkreśli naturalną opaleniznę. Warto wspomnieć, że przepięknie wygląda zarówno w słońcu, jak i na zdjęciach. Jest to produkt wypiekany, a więc bardzo wydajny. Zawiera w sobie "robaczki" różnych kolorów od ciemnego brązu, przez jasne złoto, aż do pięknego beżu, który byłby idealnym rozświetlaczem, gdyby funkcjonował solo. Brązer okropnie pyli przy nakładaniu pędzlem, ale można mu to wybaczyć przez niemal niezauważalne zużycie. Opakowanie jest bardzo ładne, eleganckie i naprawdę dobrze wykonane. Przypomina pudełeczka dużo droższych kosmetyków marki MAC. Kosmetyk kosztował ok. 13 złotych i jest już totalnym unikatem. Jego minusem jest zapach przywodzący na myśl plakatówki z lekcji plastyki w podstawówce.

Na koniec próbki kolorów obok siebie:



Opowiedziałam Wam o moich brązerach. Wszystkie je bardzo lubię i polecam. A Wy macie swoich ulubieńców w tej kategorii? Polećcie mi swoich faworytów!

Miłego dnia!

3 marca 2015

Ziaja Liście zielonej oliwki - Oliwkowy płyn dwufazowy do demakijażu oczu i ust - recenzja


Cześć!

W zdobyczach grudnia i stycznia pokazywałam Wam, że wygrałam zestaw kosmetyków Ziaja Liście zielonej oliwki. Wtedy też zaznaczyłam, że chciałabym zrecenzować wszystkie produkty z tej serii. Skoro powiedziałam A, to mówię i B - dziś przychodzę z recenzją oliwkowego płynu dwufazowego do demakijażu oczu i ust.



Płyn zamknięty jest w matowej i niezbyt przezroczystej zielonej butelce o pojemności 120 ml. Zarówno butelka, jak i otwór dozujący jest typowy dla płynów dwufazowych tej marki. Koszt produktu to ok. 8 zł. Można go dostać we wszystkich popularnych drogeriach, a i w tych osiedlowych go widuję.

Produkt jest bezzapachowy i bezbarwny, czym producent chwali się na etykiecie. Mówi on też, że płyn usuwa wodoodporny, intensywny, nawet teatralny makijaż, a także pielęgnuje skórę i wzmacnia rzęsy. Dużo Ziaja obiecuje, oj, dużo. Czy słusznie?


Płynu, o którym dziś mowa, używam od półtora miesiąca (przeliczyłam, że było to ok. 30 razy), a w buteleczce zostało go jeszcze ok. 20 ml. Trudno mi ocenić, czy jest to produkt wydajny, czy wręcz przeciwnie. Pozostawiam to więc Waszej ocenie.

Oliwkowa dwufazówka jest nieco inna niż jej niebieska siostra tej samej firmy. Mam wrażenie, że jest mniej tłusta. Lepiej także radzi sobie ze zmywaniem makijażu. W tym wypadku lepiej nadal nie znaczy dobrze. Płyn zmywa makijaż oczu, jednak robi to dość powolnie. Można zmyć nim wszystko, ale zajęłoby to masę czasu, którego nie lubię na demakijaż przeznaczać. Powiedzmy, że przy jego użyciu pozbywam się 80% makijażu oczu. Świetnie radzi sobie za to z makijażem twarzy - podkład, puder, brązer - te kosmetyki mu nie straszne.


Kolejna ważna kwestia przy opisie tego produktu to fakt, że szczypie on w oczy. Nie jest to jakiś ogromny dramat, ale osoby z wrażliwymi oczami raczej nie będą z niego zadowolone. Warto wspomnieć też o tym, że, jak typowa dwufazówka, zostawia lekką mgłę na oczach. W moim odczuciu jest to do wytrzymania, zwłaszcza, że zaraz po jego użyciu, stosuję inny kosmetyk, który niweluje ów dyskomfort.

Ostatnią rzeczą, o której chciałabym wspomnieć są właściwości pielęgnacyjne kosmetyku. Jak pisałam wcześniej - płyn ma dbać o skórę i wzmacniać rzęsy. Jeśli chodzi o twarz muszę przyznać, że pozytywnie mnie zaskoczył. Może nie jest to trwały efekt pielęgnacyjny, ale po jego użyciu wieczorem, rano skóra jest po prostu ładna - nawilżona, gładka i miękka. Bardzo mnie to dziwi i równie bardzo cieszy. Co do rzęs - nie zauważyłam wzmocnienia, jednak oliwkowa dwufazówka ma w składzie olej rycynowy, więc daję wiarę w to, że faktycznie może wpływać korzystanie na stan rzęs. Oczywiście przy dłuższym i regularnym stosowaniu.

Jak widzicie, moja recenzja jest dość niespójna - oliwkowy płyn do demakijażu marki Ziaja ma tyle samo plusów, co minusów. Jeśli miałabym wystawić mu ocenę w skali szkolnej, dostałby 3+.

Sami więc oceńcie, czy chcecie spróbować tego produktu. A może już go znacie? Dajcie znać!

Miłego dnia!