27 listopada 2014

Joybox - grudzień 2014

Cześć!

Dziś opowiem Wam o czymś bardzo interesującym, a mianowicie o najnowszej odsłonie kosmetycznych boxów, czyli joyboxie! Kiedy tylko zobaczyłam informację o nim na jednym z blogów, pomyślałam: wreszcie coś innego!
Czym różni się joybox od pozostałych pudełek dostępnych w Polsce? Tym, że znamy jego zawartość, a wszystkich produktów dostajemy aż 9! Są to zarówno miniatury, jak i pojemności pełnowymiarowe. Szata graficzna również przykuwa uwagę - jest urocza i dziewczęca :)


Proces zamawiania jest dość prosty - po wypełnieniu ankiety, dotyczącej naszych kosmetycznych preferencji, klikamy 'zamów joybox". Wtedy ukazuje nam się sześć produktów, które już są w naszym pudełku. Pozostałe trzy wybieramy sami.
Są trzy kategorie: marki semi-selektywne, selektywne oraz prezenty. Z każdej z tych grup wybieramy jeden produkt. I gotowe! Dodam jeszcze, że pudełko kosztuje 49 zł z wliczoną przesyłką.

Co jest w moim pudełku joybox?

Sześć produktów, które zostały mi przypisane:

Bell
Błyszczyk do ust Permanent MakeUp Lip (ja mam kolor nr 6)
(5,5 g)

Eveline
Luksusowy krem-serum do rąk Argan&Vanilla
(30 ml)

Signal
Pasta Signal White Now Gold
(50 ml)

Vaseline
Wazelina Pure Petroleum Jelly
(50 ml)


Original Source
Żel pod prysznic 328 tropical Coconut
(250 ml)


Bielenda
Enzymatyczny peeling dotleniający
(2x5 ml)

Produkty, które wybrałam:

APIS
Ultra-odżywcze masło do ciała z minerałami z Morza Martwego i masłem karite
(200 g)

Lolita Lempicka
 Perfumy Elle L'aime
(2x7 ml)


Balmi 
Balsam do ust (ja mam zapach malinowy)
(7 g)


Gratis:
APIS
próbka kremu regenerującego
(2 ml)


Uważam, że to pudełko jest najciekawsze ze wszystkich dostępnych na naszym rynku. Niby nie ma niespodzianki, ale przynajmniej jest pewność, że coś przypadnie nam do gustu. Na plus przemawia również ilość produktów oraz dostępność takich marek jak giorgio armani, mary kay czy shiseido. Podoba mi się idea i niewykluczone, że na tym jednym boxie nie zakończę mojej przygody z joy.

A co Wy o tym myślicie? Podoba Wam się czy jednak bardziej przemawiają do Was shinybox i beglossy?

Miłego dnia!

10 listopada 2014

Przegląd kosmetyczki: róże cz. II

Cześć!
Jakiś czas temu pokazałam Wam pierwszą część mojej kolekcji róży do policzków, czyli post z serii Przegląd kosmetyczki. Dziś przychodzę z drugą odsłoną moich różowych przyjaciół, więc usiądźcie wygodnie i zanurzcie się w lekturze. Nie, nie musicie drżeć w niepokoju - zostało ich tylko dwie sztuki ;)


Pierwszy z nich to róż Essence z limitowanej edycji Floral grunge. Jego kolor nosi nazwę Be flowerful.
To była miłość od pierwszego wejrzenia! Nie widziałam do tej pory różu o takim odcieniu. Ani różowy, ani pomarańczowy. Nie brzoskwinia i nie morela. A może jednak morela? Kolor świeży i soczysty. Trudny do zidentyfikowania - rzekłabym. Jest intensywny i ma w sobie coś z wiosennej radości. Pudełko jest solidne, wykonane z grubego plastiku - daję plus Essence za nową jakość opakowań. Cena takiego cacka to ok. 12 złotych. Konsystencja różu jest bardzo kredowa, co widać na zdjęciach. Produkt pyli zarówno przy swatchowaniu, jak i przy nabieraniu go pędzlem. Dużo sprzątania, ale mogę mu to wybaczyć, bo na twarzy wygląda wyjątkowo - promiennie. Ma w sobie to coś! Dodam, że jest to produkt matowy.
Lubię go, bo jest taki dziewczęcy!

 Drugi dziś, a ostatni w mojej kosmetyczce, to róż Catrice, także z limitowanej serii Revoltaire. 
Kwadratowe opakowanie o zaokrąglonych rogach chowa w sobie gradientowy produkt. Najjaśniejszy z odcieni to jasna brzoskwinia, najciemniejszy - prawie malina. Zmiksowane razem dają piękny, klasyczny, jasny-średni róż o chłodnawym odcieniu. Róż Catrice ma w sobie delikatny shimmer, który widać raczej w opakowaniu, niż na twarzy. Zaaplikowany na policzki wygląda naturalnie, a jego efekt można dobierać zależnie od potrzeb - wystarczy wybrać, z której części chcemy skorzystać - jaśniejszej czy ciemniejszej. Konsystencja jest dużo przyjemniejsza, bo róż nie osypuje się i wtapia w skórę. Można także stopniować jego intensywność, jednak zbyt duża jego ilość może dać efekt matrioszki ;) Cena różu to coś ok. 17 złotych. Jeśli gdzieś w drogerii natkniecie się na niego (a wiem, że w Naturach często mają różne resztki edycji limitowanych) to polecam :)

Porównanie obydwu odcieni:

I to już koniec drugiej ( i ostatniej) części sagi o moich różach do policzków. 

Znalazłyście/znaleźliście w niej coś dla siebie? A może macie jakieś swoje różowe perełki i chcecie się nimi podzielić? Jeśli tak, to zapraszam do komentowania :) Jakie kosmetyki mają pojawić się następne w tej serii postów? Brązery czy może podkłady? Ostrzegam, że szminek mam najwięcej ;)

Miłego dnia!