29 stycznia 2013

Essence brązer Creamylicious

Cześć!
Wracam do żywych! Sesja się skończyła, czekam tylko na wyniki. Mam nadzieję, że pozytywne :)
Z racji, że mam teraz czas, postanowiłam napisać Wam o moim kosmetycznym marzeniu spełnionym w 2012 roku. Zaczęło się od tego, że jestem wielką fanką firmy Essence. Uwielbiam limitowane edycje - zwłaszcza produkty do twarzy.
Jakiś czas temu, z braku zajęć, weszłam na stronę Essence i oglądałam stare edycje limitowane. Napisałam sobie listę rzeczy, które chciałabym zdobyć, a które nie są już w sprzedaży. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Moje starania jednak nie poszły na marne, bo pod koniec roku miałam już niemal wszystko, co chciałam. Na szczycie tej listy znalazł się puder brązujący z limitowanki Creamylicious i to właśnie o nim chcę napisać.
(Brązer Essence Creamylicious - wieczko)

Oczywiście, zdobycie tego produktu graniczyło z cudem. Udało się jednak - na wizażowych wymiankach pojawił się ten puder i oddałam coś naprawdę wartościowego, żeby go zdobyć. 
(Brązer Essence Creamylicious - w całej okazałości)

Technicznie - puder ma 7 g i jest wypiekany. Choć nie jest to moja ulubiona forma konsystencji (można tak powiedzieć?), w tym produkcie mi to nie przeszkadza. Odcień to Chocolate shake. Ma złotobrązowy kolor, który miesza się z beżowobiałymi wstawkami. Jest niesamowicie błyszczący, choć nie zawiera brokatu ani żadnych wyraźnych drobinek.
(Brązer Essence Creamylicious - tył opakowania)

Do konturowania raczej się nie nadaje, no chyba, że latem. Przydaje się do tego, by rozświetlić makijaż. Jaśniejsza część można mniejszym pędzelkiem nałożyć
jako rozświetlacz i tak lubię go używać najbardziej. Brązer utrzymuje się na twarzy całkiem przyzwoicie - kilka godzin jest ze mną ;)
Opakowanie jest bardzo solidne i po prostu ładne. Ma kolor ciemnej czekolady. Nie jest zrobione z tandetnego, kruchego plastiku, jest mocne i praktyczne. Otwiera się je naciskając guzik. Wieczko jest przezroczyste, co jeszcze bardziej umila stronę estetyczną tegoż produktu.
Jego cena też raczej nie była zbyt wysoka, podejrzewam, że ok. 10-15 złotych.
(Brązer Essence Creamylicious - swatch na palcach)

 Jedyny minus (oprócz tego, że to limitowanka) to jego zapach. Ten puder po prostu ŚMIERDZI. Zapach farb plakatowych. Na szczęście nie utrzymuje się on na twarzy, a jedynie czuć go w opakowaniu.
(Brązer Essence Creamylicious - swatch na ręce)

Podsumowując, to fajny produkt, zwłaszcza na lato. Bardzo się cieszę, że go mam - nie wiem czy bardziej z tego, jaki jest, czy dlatego, że go zdobyłam jak zawodowy łowca :D

Macie go? A może, tak jak ja wcześniej, polujecie na niego? Pochwalcie się swoimi zdobyczami z Essence'owych limitowanek. Może mnie zainspirujecie czymś, czego nie znam :)

Moja ocena: 4+


Miłego dnia!

21 stycznia 2013

Koralowy manicure dla leniuszka :>

Cześć!
Przypomniało mi się, że gdzieś na dysku powinnam mieć zdjęcia koralowego manicure z lata. Poszukałam, pogrzebałam i są. Dorobiłam tylko zdjęcia samych buteleczek i uznałam, że pokażę Wam mój standardowy mani, który jest banalnie prosty.
(koralowy manicure dla leniuszka :))

Muszę przyznać, że jestem totalnym manicurowym beztalenciem. Pomalowanie paznokci na jeden kolor i nie zniszczenie ich zanim wyschną graniczy u mnie z cudem. Nie mówiąc już o wzorkach czy innych wygibasach, które na płytce paznokcia tworzą inni. Nie wiem czy jestem tak niecierpliwa, tak gapowata czy to królestwo lakierów sprzysięga się przeciwko mnie, ale tak po prostu jest :P
Dlatego też staram się zawsze uchwycić coś, co się jeszcze nie zepsuło ;)
Paznokcie maluje w poniższy sposób bardzo często. Nie są ani zbyt klasyczne, ani zbyt szalone. 
Dodatkowo, przy odrobinie szczęścia, można pomalować je szybko. Nic skomplikowanego. To lubię.
(koralowy manicure dla leniuszka :))

Efekt, który widzicie na powyższym zdjęciu to dwie warstwy lakieru Vipery z serii belcanto o numerze 111 oraz jedna toppera Essence w kolorze circus confetti.
To połączenie bardzo mi odpowiada. Ośmielę się też dodać, że lakiery w tychże dwóch serii lubię najbardziej ze wszystkich, które mieszkają w mojej szufladce.
(Vipera belcanto 111, Essence nail art special effect! topper kolor circus confetti)

Belcanto 111 ma piękny koralowy odcień, nie jest ani zbyt czerwony, ani zbyt różowy. Idealny koral. Przy dwóch warstwach krycie jest takie jak na powyższych zdjęciach. Wysycha w miarę szybko (ufff!), na paznokciach utrzymuje się nawet 5 dni bez odprysku, jedynie końcówki lekko się ścierają. Lakiery z tej kolekcji mają jednak to do siebie, że lubią pękać na paznokciach, ale jest to widoczne tylko po dokładniejszym przyjrzeniu się.
(Vipera belcanto 111)

Circus confetti zaś jest moim ulubionym lakierem ever. Czegoś takiego długo szukałam. Masa drobinek i  brokatu we wszystkich kolorach tęczy. Świetnie wygląda nie tylko jako top coat, ale i samodzielnie.
Utrzymuje się naprawdę długo. Uwielbiam go.
(Essence nail art special effect! topper w kolorze circus confetti)

Jak wam się podoba? Musicie przyznać, że nie wymaga to wielkiego nakładu pracy. Lubicie brokatowe toppery? Jeśli macie jakieś sprawdzone, godne polecenia to dajcie znać!

Miłego dnia!

8 stycznia 2013

Manhattan Pearls of Tahiti rozświetlacz

Cześć!
Obiecywałam, obiecywałam i jest.
Recenzja najlepszego rozświetlacza, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia, a mianowicie produktu marki Manhattan z limitowanej edycji Pearls of Tahiti.
(Manhattan Pearls of Tahiti Higlighter - wieczko)

Mam go z wymianki i nie mam pojęcia gdzie i jak zdobyła go dziewczyna, z którą się wymieniałam.
Wiem tylko, że takie cacko na rynku nie pojawia się często. A szkoda. Rozświetlacze Essence, które do tej pory uwielbiałam, leżą i kwiczą, kiedy porównuję je do tego cuda. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy niemalże płakałam ze szczęścia. No dobra, może trochę przesadziłam, ale byłam (i jestem) pod dużym wrażeniem ;) A podczas wymianki już prawie z niego zrezygnowałam, zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że kolejny rozświetlacz w mojej kolekcji to zło. Zło konieczne - pomyślałam :D Dobrze, że czasem walczę z logicznym rozumowaniem. A przynajmniej, że tak było w tym przypadku.
(Manhattan Pearls of Tahiti Higlighter - tył opakowania)

Do sedna. Produkt ma 5 g i jest to kosmetyk wypiekany. Nie wiem czy był dostępny w Polsce, gdyż napisy z tyłu opakowania są tylko po niemiecku. Nawet wujek google niewiele o nim mówi. Jedynie, że była taka limitowanka. Żadnych swatchy, żadnych opinii. 
(Manhattan Pearls of Tahiti Higlighter -  z bliska)

Ma piękny beżowy odcień - nie jest ani za złoty, ani za różowy, jak to zdarzało się do tej pory.
Nie dość, że jego kolor jest odpowiedni, to i efekt, jaki daje jest nieziemski - 
tafla, o jakiej marzą wielbicielki rozświetlaczy. Efekt wilgotnych policzków. Fenomenalnie odbija światło.
Dodatkowo, jest to kosmetyk bezdrobinkowy - nie znajdziemy w nim krzty brokatu. 
W zasadzie, nie wiem jak osiągnęli taki błysk bez drobinek. 
Utrzymywanie na policzkach także jest świetne - jest na swoim miejscu przez kilka dobrych godzin. Więcej od niego nie wymagam.
Jego intensywność można także stopniować - od delikatnego rozświetlenia, po efekt twarzy robota :D
Żałuję tylko, że to edycja limitowana. Całe szczęście takie produkty nie kończą się szybko, mam więc trochę czasu, by znaleźć godnego następcę, kiedy go zużyję.
 (Manhattan Pearls of Tahiti Higlighter - swatch)

Na twarzy wygląda tak (zdjęcie z lampą):
(ja i Manhattan :D)

Jest to rzecz, którą każda rozświetlaczoholiczka powinna mieć. Uwielbiam, uwielbiam i jeszcze raz uwielbiam! Nie bez przyczyny znalazł się w moich ulubieńcach roku 2012.

Moja ocena: 5+

Miłego dnia!

4 stycznia 2013

Ulubieńcy 2012!

Cześć!
Nadszedł czas na ulubieńców roku. Nie robię postów z ulubieńcami co miesiąc, bo moje kosmetyczne preferencje nie zmieniają się tak szybko. Wybrałam kosmetyki, których używam od dłuższego czasu (z jednym małym wyjątkiem ;)) i które, według mnie, są naprawdę godne polecenia. Zaczynamy!
1. Joanna seria Z apteczki babuni Balsam do włosów nawilżająco-regenerujący. Absolutnie genialny produkt, choć wiem, że nie każdemu służy. Używam od roku. U mnie spisuje się fenomenalnie. Jest wydajny, trudno z nim przesadzić i do tego pięknie pachnie. Przede wszystkim, jednak, działa!
2. L'oreal Thermo cell repair. Termoochronny balsam do włosów - pięknie pachnie, używam go od lutego i nadal go mam! Nie sprawia, że włosy są tłuste, także ciężko nałożyć go za dużo. Chyba działa, chociaż trudno to stwierdzić, bo to nietypowy produkt. W każdym razie - po lutowym obcięciu włosów, dopiero teraz muszę podciąć końcówki. Wcześniej wystarczyły dwa miesiące, żeby końce były poszarpane. Lubię go. Płaczę nad tym, że kończy się i będę musiała zainwestować w nowy. Nie chcę go zmieniać na inny. 
3. Na zdjęciu brakuje: Avon Advance Techniques Odżywcza kuracja z marokańskim olejkiem arganowym. Daje podobny efekt do balsamu z Joanny. Włosy są po tym olejku miękkie i lśniące. Ma także piękny zapach i fajne opakowanie z pompką, które można uzupełniać. Ogromny minus za skandalicznie małą wydajność. Cóż. Nie można mieć wszystkiego. Wybaczam mu to i dalej uwielbiam. 
(włosowi ulubieńcy)

1. Jennifer Lopez Deseo - to mój drugi flakon. ten zapach jest ze mną już przeszło 4 lata. Uwielbiam go! Jest ciężki, zmysłowy. Nuty zapachowe: głowa - bergamotka, bambus, frezja, yuzu; serce - muskat, jaśmin, kwiat pomarańczy, mimoza; podstawa - piżmo, paczuli, dąb, drzewo sandałowe, ambra. Utrzymują się długo, gdyż mam je w wersji EDP. Nie są też drogie - w jednej z perfumerii internetowych flakon 100 ml kosztuje zaledwie 65 zł. 
2. Rexona antyperspirant clear pure, crystal - mój ulubiony ever. W drogerii zawsze sięgam po niego. Ten "różowy" zapach najbardziej mi odpowiada. Jest delikatny, kobiecy. Dobrze chroni, nie robi plam na ubraniach, jego cena też nie jest wysoka. Nie zamierzam zamieniać go na nic innego. 
3. Avon Outspoken by Fergie. Najlepszy zapach tej firmy. Cena waha się od ok. 65 do 100 zł, zależnie od katalogu. Ja poluję na okazje ;) Utrzymuje się krócej niż Deseo, ale równie pięknie pachnie. Nuty zapachowe: głowa - owoc karamboli, mrożone jeżyny; serce - tuberoza, nocny jaśmin, passiflora; podstawa - heban, skóra, wetiwer. Jedyną wadą tych perfum jest zatyczka flakonu, która lubi gubić się w torbie i nie trzyma się go wystarczająco mocno.
(zapachowi ulubieńcy)

1. Rok 2012 upłynął pod znakiem cieni Sleek. Od początku roku uzbierałam 15 paletek (idzie do mnie kolejna :D). Trudno mi było wybrać najlepsze, najulubieńsze, ale udało się. Od góry: Oh so special, Storm, Au naturel. Tych używam najczęściej ze względu na najbardziej neutralne kolory. Sleek'a lubię za design, za kolory, pigmentacje, dopasowanie kolorystyczne paletek i cenę. Cienie lubią się osypać, ale nie uważam tego za jakiś duży minus.
2. NYX jumbo pencil w kolorze milk. Tak, ta kredka jest na poniższym zdjęciu, tylko w nieco innej postaci ;) Przełożyłam ją do małego pojemniczka, gdyż temperowanie jej było, niemalże, niemożliwe. Używam jej jako bazy pod cienie i spisuje się świetnie. Podbija kolory cieni, zwłaszcza tych jaskrawych. Długo trzyma produkty na powiece, nie roluje się, dobrze się rozprowadza. Wygrywa ranking baz pod cienie, które miałam (essence, catrice, gosh, elf, virtual).
3. Essence eyeliner w żelu kolor czarny. Mam też inne kolory, ale ten jest najbardziej uniwersalny. Jest trwały, intensywnie czarny i niedrogi. Przez 6 miesięcy można go używać, potem trzeba go reaktywować czymś w rodzaju duraline. 
4. Na zdjęciu brakuje: Maybelline One by one satin black mascara. Uwielbiam za intensywny kolor, silikonową precyzyjną szczoteczkę i efekt, jaki daje. Najlepszy tusz, jakiego do tej pory używałam. 
(ulubieńcy w makijażu oczu)

1. Rimmel Wake me up kolor true ivory - podkład. Dzięki niemu odkryłam moc rozświetlających podkładów i zrozumiałam, że tego mi właśnie trzeba! Ma całkiem niezłe krycie. Mam nawet wrażenie, że jest nawilżający. Podkład ma też drobinki, a w zasadzie pył jakiś magiczny ;) Dzięki temu pięknie rozświetla twarz. Zdarzyło się kiedyś tak, że nie spałam całą noc i do pracy nałożyłam ten podkład, a szef powiedział, że wyglądam na wypoczętą i chyba się wyspałam ;) Taki własnie efekt daje ten produkt - świeży, lekki. Lubię też jego zapach. 
2. Cetaphil Krem nawilżający PS Lipoaktywny. Najlepiej nawilżający krem, z jakim kiedykolwiek miałam do czynienia. Jest dość gęsty, przez co niezwykle wydajny (mam go od lipca, przy używaniu raz dziennie, jeszcze się nie skończył ;)). Najlepszy z kremów tej marki i chyba najnowszy. Mógłby być nieco tańszy, ale chyba nie mam na co liczyć :P Kosztuje ok. 35 zł.
3. Honolulu by W7 brązer. Bardzo dobry, matowy produkt w wysmakowanym kolorze chłodnego brązu. Dobrze utrzymuje się na twarzy. Nie robi plam. Można także stopniować poziom intensywności koloru. Tani jak barszcz - ok. 15 zł. 
4. Manhattan Pearls of Tahiti rozświetlacz - wspominałam już o nim w wymiankowych zdobyczach grudnia. Dodam tylko, że jest fantastyczny i że niebawem zobaczycie jak spisuje się na twarzy :) Oszukałam trochę, umieszczając go tu, ale uważam, że to odkrycie roku i choć mam go od miesiąca, zasługuje na to, by tu gościć. 
(ulubieńcy w makijażu i pielęgnacji twarzy)

1. Avon uniwersalny balsam z woskiem pszczelim. Supernawilżenie, superzapach. Bardzo dobry produkt, po prostu :)
2. Celia Pomadka-błyszczyk 2 w 1 seria Nude, kolor 603. Fenomen. Wreszcie ktoś wpadł na to, żeby połączyć te dwa produkty (w rozsądnej cenie ;)). Efekt genialny. Czaję się na inne kolory, ale zdobycie ich stacjonarnie graniczy z cudem. Pomadka lubi się topić, kiedy jest jej ciepło, ale nie przeszkadza mi to - ratuje ją lodówką :)
3. Ziaja wazelina biała kosmetyczna. Co tu dużo mówić - najlepszy pielęgnacyjny kosmetyk do ust. Natłuszcza, nawilża, chroni przed wysychaniem, jest bezsmakowa, bezzapachowa i kosztuje... 3 zł :P
4. Na zdjęciu brakuje: Essence Stay with me, błyszczyk w kolorze My favourite milkshake. Wykończyłam go do cna. To chyba najlepszy dowód na to, że naprawdę go polubiłam. Był dobrze napigmentowany, gęsty i klejący (nie dla każdego to plus), przez co był trwały, miał też ciekawy aplikator. Muszę zaopatrzyć się w kolejną sztukę. 
(ulubieńcy w makijażu i pielęgnacji ust)

1. Eveline odżywka do paznokcie total action 8 w 1. Najlepsza. Jako baza lub samodzielny produkt. Daje mleczny kolor i niesamowite efekty. Paznokcie są twarde, grube i długie. Ten produkt albo się kocha, albo nienawidzi.
2. Essence lakier - topper nail art special effect! w kolorze circus confetti. Napakowana brokatem i różnokolorowymi drobinami buteleczka zachwyca. Kiedy nie uda się manicure można nałożyć go na wierzch, a nie będzie widać, że coś poszło nie tak ;) Dodatkowo jest bardzo trwały. Hit. 
(paznokciowi ulubieńcy)

1. Hakuro H52 pędzel do podkładu. Mała, dobrze zbita kulka. Świetnie rozprowadza produkt, nie robi smug, nie wypada z niej włosie, nie farbuje, jest miękka - czegóż więcej chcieć?
2. Lancrone small eye liner brush E191. Cienki, precyzyjny, nie odkształca się (na zdjęciu jest zaraz po praniu, więc jest trochę rozcapierzony ;)), kosztuje 9 zł. Lubię!
 (pędzlowi ulubieńcy)

A jacy są Wasi ulubieńcy roku 2012? Pokrywają się z moimi? Chętnie poczytam :)


Miłego dnia!