8 marca 2016

O zużytych produktach słów kilka #6

Cześć!
W kolejnej części gigantycznego projektu denko pokażę Wam produkty kolorowe. Zawsze dziwi mnie, kiedy ktoś mówi, że nie zużywa nigdy do końca kolorówki. Ja wykańczam ją tak samo intensywnie, jak pielęgnacje. Zresztą, przekonajcie się o tym sami!
Podkład Rimmel lasting finish nude to bardzo dziwny kosmetyk. Ma zadatki na dobrze kryjący fluid, a jednak coś w konsystencji marce nie pykło. Jest nieco tępy, podkreśla suche skórki i na cerze suchej nie wygląda najlepiej. Jednak bywały u niego dobre dni, kiedy prezentował się naprawdę dobrze.Intryguje mnie to na tyle, że zastanawiam się nad kupnem kolejnej butelki, tym razem w innym odcieniu. Ten, który miałam (100) był hiperjasny, więc polecam bladziochom. Mieszałam go najczęściej z Astorem Perfect stay, który również solo nie wyglądał zbyt ciekawie. Było w nim coś, co mi nie odpowiadało, nie miał tez tak dużego krycia, jak się mówi w internetach. Do tego podkładu nie wrócę. Rimmel wake me up bardzo lubiłam i zużyłam kilka butelek. Ostatnio jednak stało się z nim coś niedobrego i nie wygląda już tak dobrze na twarzy, jakby stał się cięższy i mniej przyjazny dla suchej skóry. Może to jakaś licha partia. Spróbuję nowej wersji z witaminą C i dopiero się do niego ostatecznie ustosunkuję. Podkład AA w wersji lumi był przyzwoity, nie wchodził w pory, dawał mokre wykończenie, miał średnie krycie. Nie najgorszy, ale i mój świat nie zadrżał w posadach po jego użyciu.
Zużyłam paletkę kamuflaży Camuflage kit marki W7. Korektory miały przyjemną, tłustawą konsystencję, całkiem ciekawe kolory, a i cena tego zestawu jest niewielka. Nadawały się nawet pod oczy. Niestety nie były zbyt trwałe, a jakość opakowania wątpliwa. Wychwalany korektor Astor Perfect stay u mnie niestety chwalony nie będzie. Ani nie krył wyjątkowo dobrze, ani nie rozświetlał. Nie powiedziałabym też, żeby jakoś wyjątkowo dobrze wyglądał pod oczami. Niestety.
Kolejny święty graal internetów puder Rimmel stay matt i kolejne rozczarowanie. Nie wyglądał dobrze na mojej suchej skórze, ale, co dziwne, nie matowił jej także w strefie T. Pod oczami wyglądał sucho. Opakowanie tandetne i nietrwałe. Według mnie nieciekawy. Z kolei transparentny puder matujący Bebeauty był jego przeciwieństwem. Ładnie trzymał mat i fixował podkład, jednak nie za to go lubię najbardziej. Oczarował mnie tym, że powieka nim przypudrowana nie tłuściła się wcale, więc wreszcie mogłam nałożyć liner. Na moich powiekach odbija się absolutnie wszystko, więc taki puder był zbawieniem. Chętnie kupię ponownie, jeśli gdzieś go znajdę.
Do makijażu oczu również mam masę produktów. Po pierwsze paletka cieni Sleek Oh so special. Z tego setu zużyłam kilka cieni, zastąpiłam je kółeczkami z Au naturel i dalej używałam. Niestety Sleek z czasem traci na jakości. Cienie coraz bardziej się osypywały, coraz gorzej blendowały i zbierały, bez względu na bazę. Uważam, że szkoda czasu na słabej jakości kosmetyki, więc żegnam. Kredka z Catrice Made to stay Inside eye tak bardzo mnie rozczarowała, że miałam ochotę krzyczeć. Nie dość, że w ogóle nie chciała pisać na wilgotnej linii wodnej i była tam ledwo widoczna, to zużyłam ją w dwa tygodnie. A to zdecydowanie zbyt szybko. Miała ładny kolor, była niedroga, ale co z tego? Eyeliner z pisaku master percise marki Maybelline wygrałam na ich fanpejdżu. Mimo iż nie lubię takich produktów, ten spisywał się bardzo dobrze, był precyzyjny i wygodny. Całkiem fajny. Kredka do brwi, którą zużyłam to Physicians formula, ale nie zawracajcie sobie nią głowy, bo to gwarantowana porażka. Kredka tępa i twarda, brzydko osiadała na skórze, a kolor wpadał w czerwone tony. I choć pęseta na drugim końcu intryguje, to jest ona gwoździem do trumny, gdyż jest okropnie niewygodna. Absolutnie nie polecam.  Ten mały pojemniczek z białą zawartością to kredka NYX Jumbo pencil w kolorze milk. Świetnie sprawdzała się jako baza, jednak po przełożeniu do słoiczka straciła swoje właściwości. Strugajcie ją więc cierpliwie i nie przekładajcie :P Zużyłam także żelowy eyeliner Lasting drama Maybelline w kolorze czarnym i był to ogromny zawód. Po pierwsze zgęstniał on już pod jakichś trzech tygodniach od otwarcia, po drugie rozmazywał się, po trzecie odbijał mi się na górnej powiece. Oprócz tego, że był intensywnie czarny, a pędzelek do niego dołączony naprawdę niezły, nie dostrzegam żadnych zalet tego produktu. Cień w kremie Maybelline Color Tattoo w odcieniu Permanent taupe zużyłam calusieńki do wypełniania brwi. Teraz widzę, że nie był to najlepszy kolor, gdyż był zbyt szary względem moich włosów i karnacji. Długo jednak byłam z niego zadowolona, był trwały i ładnie się rozprowadzał. Chłodniejszym karnacjom polecam. Cień w kremie Catrice Made to stay w kolorze Metal of honor był fantastyczny. Dobrze się trzymał powieki, ładnie rozcierał, miał ciekawy złotozielonobrązowy kolor. Niestety zaczął już nieciekawie pachnieć, więc go wyrzucam.
Czas na rzęsy! Maskara Wibo Boom boom to porażka jakich mało. Sklejała rzęsy i sprawiała, że każda była innej długości. Osypywała się też okropnie i dlatego ją skreśliłam po kilku użyciach. Dodatkowo szczoteczka nabierała bardzo dużo tuszu. Big fat lashes smoky od Miyo to przeciętniaczek. Pięknie rozczesywał rzęsy i tylko tyle w zasadzie robił. Nie wydłużał, nie pogrubiał, o smoky przy jego użyciu można zapomnieć. Delikatny tusz na co dzień. O wiele lepszy był Mac In extreme dimension 3D lash, który był moim ulubieńcem roku. Pięknie wydłużał i pogrubiał u nasady. Nie osypywał się i był długo świeży. Naprawdę fajny, choć cena absurdalna. Odżywka do rzęs La luxe Advanced Activator 6w1 pełniła u mnie rolę bazy pod tusz i sprawdzała się świetnie. Każda maskara nałożona na nią wyglądała o 100% lepiej. Rzęsy dzięki niej wydawały się grubsze, dłuższe i przede wszystkim tusz na nie zaaplikowany się nie kruszył. Fajna. Ostatni tusz to L'oreal telescopic ekstra black, który także był ulubieńcem tego roku. Bardzo dobrze rozdzielał rzęsy i je wydłużał, nie osypywał się. Miał ciekawy szczoteczko-grzebyk, który dobrze rozczesywał.
Na koniec usta i policzki. Róż W7 candy floss to mój ulubieniec wszech czasów. Co dziwne zdaje sobie z tego sprawę dopiero teraz, kiedy go nie mam i kiedy okrutnie za nim tęsknię. Jest to bardzo uniwersalny kolor różowy (odpowiednik Dandelionu z Benefitu) ze srebrną poświatą. Brzmi strasznie, a wygląda cudownie! Wykończenie ma satynowe i jest bardzo miękki pod pędzlem. Nie robi plam, równomiernie się ściera. Polecam gorąco. Do ust natomiast gromadka nie mała. Na początek lip tint z oriflame w odcieniu red. Chemicznie słodki i pachnący, niezbyt trwały, nierówno blaknący. Klejący przy aplikacji. Nieprzyjemny. Błyszczyk Essence z serii Stay with me w kolorze my favourite milkshake kiedyś bardzo lubiłam, ale chemiczny smak zaczął mi przeszkadzać. Produkt dość klejący, przez co trwały, ładnie połyskujący na wargach. Kolejny kosmetyk to także Essence (Glow tint balm) i tu jest podobnie z nieprzyjemnym smakiem. Sama idea produktu jednak fajna, gdyż jest to tint i balsam w jednym. Ładnie nawilżał usta, dawał im lekki połysk, ale i kolor, który farbował wargi na kilka godzin. Ciekawy kosmetyk. Kolejne mazidło to pomadka z klasycznej serii marki Avon w kolorze Tangerine, który był połączeniem różu i brzoskwini, zdecydowanie ciepły kolor, świeży i wiosenny. Pomadka przyjemnie kremowa i trwała podobnie do innych pomadek o takim wykończeniu. Nie ważyła się na ustach, nie wysuszała ich, nie schodziła nieestetycznie. Ostatnie dwie szminki to Eveline Celebrities. Kolor 601 to klasyczna, neutralna czerwień. Piękna, jednak przy tym kolorze nawilżające wykończenie było porażką, gdyż pomadka migrowała, gdzie chciała. Drugi kolor 628 to przecudny ciepły róż, niemal neonowy, o nieco innym wykończeniu, mniej śliskim i bardziej trwałym. Powiedziałabym, że to nawilżający odpowiednik Golden rose Velvet matte nr 04. Dodam, że miały przyjemny wiśniowy zapach i schodziły z ust równomiernie. Bardzo cieszyły mnie obie te pomadki i żałuję, że się skończyły.
Uff, przebrnęliśmy przez kolorówkową część sagi o zużytych produktach. Jak Wam się podobała? Znacie powyższe produkty?
Miłego dnia!

8 komentarzy:

  1. całkiem spore denko. Puder z Rimmela bardzo mi spasował, ale fakt, opakowanie jest bardzo tandetne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Również miałam podkład z Rimmela lasting, ale sprawdził mi się średnio..
    bardzo zaciekawił mnie róż, więc jeśli go gdzieś znajdę to przetestuję :)
    http://deeeemem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe denko. Ja używałam podkładu AA i byłam zadowolona :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ło, troche tego poszło <3 Więszości nie używałam, ale odnośnie podkładów, u mnie rimmel i astor za nic się nie miesza i razem wyglądają jak.....źle. Z astora jestem dość zadowolona, a 100 z wake me up musi czekać do lata bo jest za ciemna :P niemniej jednak z własnych eksperymentów zauważyłam że rimmel w ogóle z niczym się mieszać nie chciał, ani z revlonem ani z MAC

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam ten podkład AA i jestem z niego całkiem zadowolona choć już dawno go nie używałam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wow kolorówkowe denko robi wrażenie ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. tyle produktów a nic nie testowałam xd kusi mnie Rimmel wake me up ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem pod wrażeniem takiej ilości zużytych kosmetyków kolorowych, które bardzo często towarzyszą nam przez dłuugi czas zanim je wykończymy, a tu tyle tego... pozazdrościć wytrwałości :)

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to dla mnie ogromna radość, na każdy odpisuję i staram się odwiedzić jego autora, jeśli również prowadzi bloga.

Nie wstydź się, napisz coś ;)