Cześć!
Ulubieńców
roku 2015 podzieliłam na dwie części, co mogliście zauważyć w TYM wpisie. W
związku z powyższym dziś przedstawię Wam kosmetyki, które sprawdzały sie u mnie
najlepiej w drugiej połowie ubiegłego roku.
Makijaż
ust całkowicie zdominowała pomadka Rouge edition velvet w kolorze ole flamingo!
marki Bourjois. Piękny i intensywny odcień różu (który na zdjęciu całkowicie
został pozbawiony chłodnego tonu) w połączeniu z wielogodzinną trwałością
skradł moje serce. Pomadka ma bardzo przyjemną konsystencję, dzięki czemu
dobrze rozprowadza się na ustach. Utrzymuje się na nich kilka godzin, ale pod
koniec dnia usta nadal zafarbowane są jej pigmentem. Ole flamingo! to taki
kolor, który sam "robi" cały makijaż. Cena mniej mnie zachwyca, jednak
w internecie czy na promocji w Rossmannie -49%, jest do zniesienia.
Znalazłam
w tym roku dwa świetne tusze do rzęs. Pierwszy z nich to MAC In extreme dimension 3D black lash mascara. Czytałam o
nim wiele negatywnych opinii, więc podeszłam do niego z dystansem.
Niepotrzebnie. Maskara ładnie rozczesuje i wydłuża rzęsy, nie osypuje się, nie
tworzy grudek i wystarczyła mi na ok. 4 miesiące. Cena zabójcza, dlatego nie
kupię tego kosmetyku ponownie, niemniej jest to bardzo dobry tusz. Druga
maskara, w bardziej przystępnej cenie to Maybelline Lash sensational.
Najbardziej lubię w niej to, jak ładnie rzęsy podkręca. Bez używania zalotki
nigdy nie osiągnęłam jeszcze takiego efektu. Dodatkowo ładnie wydłuża i
zagęszcza rzęsy u nasady. Ma jednak jeden bardzo irytujący minus - błyszcząca
powłoka lakieru na opakowaniu ściera się i przykleja do wszystkiego. Długo
zajęło mi odkrycie skąd te błyszczące drobiny na twarzy, aż zorientowałam się,
że zostają mi one na dłoniach podczas odkręcania tuszu. Wrócę do niego z
pewnością, kiedy skreślę wszystkie pozostałe zachciewajki maskarowe z mojej
listy.
Z
cieni do powiek chciałabym wyróżnić dwa egzemplarze. Pierwszy to Maybelline
Color Tattoo w kolorze Creme de Nude z matowej serii. Służy mi jako baza pod
inne cienie, dobrze trzyma je w ryzach. Ładnie się rozciera, nie robi prześwitów
i dodatkowo neutralizuje zasinienia/zaczerwienienia powieki. Ma też przyjemny
beżowożółty odcień, więc ładnie będzie wyglądać jako kolor bazowy przy ciepłych
karnacjach. Drugi cień to także beż, jednak zupełnie inny. Mowa o produkcie
Bell z serii limitowanej dla Biedronki Shine&chick. Kosmetyk ma jasny,
lekko różowawy kolor, jednak naładowany jest masą drobinek w odcieniu srebrnym.
I do tego nie są one jedynie wierzchnią warstwą. Ma mocny pigment, a shimmer w
nim zatopiony połyskuje przepięknie. Przy dobrym roztarciu znika cały kolor, a
powieka pokrywa się jedynie migotliwymi srebrzykami. Odmienia to każdy makijaż.
Ten
rok to zdecydowanie rok brwi. Wreszcie znalazłam coś, co w stu procentach
odpowiada moim wymaganiom. Mowa o farbce marki NYX w odcieniu brunette. Nietety nie załapała się ona na zdjęcia :P Jest to
produkt bardzo rzadki i bardzo dobrze napigmentowany, przez co na jedną
aplikację wystarcza kropelka o średnicy milimetra. Zastyga on w takim tempie,
że można jeszcze nad nim popracować nim osiądzie na brwiach na dobre. Farbka
jest bardzo trwała. Wytrzymuje spokojnie cały dzień, bez prześwitów i
schodzenia plamami. Warto jednak przypudrować okolice brwi, gdyż na kremie czy
tłustszym podkładzie może się ślizgać. Kolor brunette to idealnie wyważony,
ciemny brąz. Jest neutralny pod względem temperatury koloru, nie wpada także w
rudości, nie wybijają się w nim czerwone pigmenty. Przy aplikacji trzeba się
trochę napracować, ale do tego właśnie służy ten kosmetyk - do precyzyjnego
wyrysowania brwi. Efekt jednak wart jest każdej poświęconej na to chwili.
Skoro
już o oczach mowa to mam tu także dwa wyśmienite pędzle do makijażu tychże. Po
pierwsze Zoeva nr 317, czyli skośnie ścięty pędzel z naturalnego włosia,
którego używam do brwi. Jest odpowiednio cienki, by precyzyjnie zrobić nowe włoski. Nie
rozcapierza się po praniu i mimo używania codziennie od pół roku, włosie jest w
stanie idealnym. Drugi gagatek to także Zoeva, tym razem nr 224, czyli pędzel
do robienia delikatnej chmurki koloru. Gdy zobaczyłam go po raz pierwszy
przywiódł mi na myśl pędzle do farb dla dzieci. Jakież było moje zdziwienie gdy
okazało się, że fenomenalnie rysuje załamanie, ale nie w nachalny sposób.
Idealny zarówno do konturowania oka przy makijażu no make up, jak i przy
dodawaniu akcentu kolorystycznego na granicy najwyżej położonego cienia i
reszty powieki. Jest miękki i śliczny.
Do
ulubieńców paznokciowych wybrałam dwa lakiery, które nosiłam najczęściej.
Pierwszy to Bell z kolekcji Caffe late w kolorze 02 Jest to beż, złamany kawą
z mlekiem. Bardzo delikatny i elegancki. Dwie warstwy dają pełne krycie.
Niestety limitowany. Drugi to lakier nr P04 z pastelowej kolekcji Delii. Kolor
to połączenie beżu z lekko niebieską szarością, bardzo jasny. Również dwoma
warstwami pokryjemy paznokieć idealnie i również była to edycja limitowana. Nie
wspominam o trwałości lakierów, ponieważ na moich paznokciach każdy lakier
trzyma się ledwie jeden dzień, więc nie jestem odpowiednią osobą do
obiektywnego oceniania tejże właściwości.
Do
makijażu twarzy znalazłam trio idealne. Wszystkie te kosmetyki połączone w
całość dają efekt, jakiego szukam. Pierwszy z nich to podkład Revlon Nearly
naked w odcieniu 150. Jest to lekki fluid rozświetlający, bezdrobinkowy, o
ładnym, żółtawym kolorze. Nie podkreśla suchych skórek, nie wchodzi w załamania.
Odbija delikatnie światło, przez co skóra wygląda na świeżą i zdrową. Krycie ma
lekkie w stronę średniego, jednak wcale mi to nie przeszkadza. Daje duży
komfort noszenia go na skórze, nie ściera się jakoś drastycznie. Po prostu
dobry podkład do cery suchej. Drugi krok to korektor pod oczy - NYX HD
concealer w odcieniu CW03. Ma dobre krycie, fantastycznie wtapia się w skórę i
W OGÓLE nie wchodzi w zmarszczki pod oczami. W zasadzie gdyby nie to, że kryje
cienie, to nie byłoby go wcale widać. Kolor nr 3, mimo że dla mnie trochę za
ciemny, idealnie dopasowuje się do koloru skóry. Kosmetyk ma jedną wadę - jest
okrutnie niewydajny, jednak przy jego właściwościach mogę mu to wybaczyć.
Elementem dopełniającym ten tercet jest korekcyjny puder spiekany marki KIKO. Jest
to połączenie czterech kolorów - zielonego, żółtego, brzoskwiniowego i
fioletowego, które ma dawać efekt wyrównania kolorytu cery. Nie wiem czy to
robi, jednak wiem jak ładnie na skórze wygląda. Satynowy efekt zbiera nadmiar
błyszczenia z podkładu, jednak nie odbiera mu rozświetlenia. Cera jest optycznie wygładzona i świeża. Puder nie podkreśla suchości skóry i
rozszerzonych porów. Zostało mi go na kilka użyć, jednak w planach mam zakup
kolejnego opakowania. Na dokładkę do makijażu twarzy wybrałam z gromadki
rozświetlaczy ten, który lubię najbardziej, czyli sztyft Radiant touch od KIKO w kolorze 100.
Nie dajcie się zwieść swatchom w internetach - nie jest to złoto nad złotami.
Powiedziałabym raczej, że na skórze w ogóle nie widać koloru. Efekt, jaki można
nim osiągnąć jest, w moim mniemaniu, subtelny, zdrowy i nieprzesadzony. Wygląda
jak tafla, ale za mgłą. Nie jest oczywisty, nie krzyczy "HEJ, JESTEM
ROZŚWIETLACZEM". Przez to, że jest kremowy ładnie się rozciera i nadaje
się do suchej skóry. Nie ma widocznych drobinek, ani opalizującego pigmentu.
Jest bardzo wydajny i w opakowaniu jest go bardzo dużo. W promocji zapłaciłam
za niego kilkanaście złotych i był to deal życia. Polecam gorąco.
Trudno
było mi wybrać kosmetyki pielęgnacyjne, które lubiłam w tym roku, dlatego
znalazłam ich zaledwie pięć.
Pielęgnację
włosów bezapelacyjnie wygrała marka Yves rocher. Podobają mi się ich składy,
zapachy, wydajność produktów i ceny. Ukochałam sobie najbardziej serum
wygładzające, którego używam na końcówki zamiennie z inną odżywką. Dzięki
niemu końce pasm są zabezpieczone, wyglądają na zdrowe i nie puszą się. Nie
obciąża ich i nie sprawia, że wyglądają na tłuste. Pachnie, jak wszystkie te
kosmetyki, czymś trawiastym - tatarakiem też inną roślinką. Jest baaardzo
wydajne. Drugi kosmetyk do włosów to odżywka wygładzająca z tej samej serii co
serum. Wystarczy nałożyć ją na kilka minut, by zobaczyć efekt - będzie więc
świetna dla osób, które wiecznie się spieszą. Ładnie wygładza włosy, nabłyszcza
i ułatwia ich rozczesywanie. Sprawia, że są sypkie i mniej się plączą. Trzeci
jest szampon, choć w zasadzie powinien być najpierw ;) Nie chodzi mi o tę
konkretną wersję (tu przeciwłupieżowa), ale o wszystkie szampony tej marki. Z
resztą, nie różnią się one między sobą zbyt drastycznie. Każdy, którego
próbowałam świetnie się spisywał. Nie wysuszał włosów, nie powodował łupieżu
czy swędzenia skóry głowy, ale dobrze odświeżał i mył. Połączenie tych
wszystkich produktów sprawia, że jestem zadowolona ze stanu moich włosów i nie
chcę tej pielęgnacji zmieniać.
Z
pielęgnacji twarzy wybrałam serum od Avy o nazwie Vitamin C, czyli po prostu
czystą witaminę C. Dodawałam ją do olejku, którego akurat używałam (jojoba lub
lniany) i nakładałam na noc zamiast kremu. Po miesiącu zauważyłam, że skóra
jest jaśniejsza, bardziej świeża, jakby zdrowsza. Nie zauważyłam wybielenia
przebarwień, jednak też tego nie oczekiwałam. Serum było wydajne - wystarczyło
mi na kilka miesięcy codziennego używaniem, a do tego było niedrogie (w
promocji 14,99 zł). Jeśli znajdę je jeszcze w Hebe, chętnie kupię kolejną
butelkę. Ostatnim już ulubieńcem jest pomadka ochronna marki Yves rocher w
wersji zapachowej Macadamia. Ma bardzo przyjemną konsystencję, nie jest tępa,
na ustach fajnie się ślizga. Ładnie nawilża wargi i obłędnie pachnie. Podoba mi
się minimalistyczna szata graficzna i opakowanie, które jest solidne. Dobra
pomadka za grosze.
To
już wszyscy ulubieńcy minionego roku. Zachęcam do zajrzenia do pierwszej części, ponieważ tamte kosmetyki także bardzo lubię i w większości nadal używam, jednak nie chciałam
ich w tym poście powielać. Dajcie znać jacy są Wasi ulubieńcy z 2015.
Miłego
dnia!
Bardzo lubię cienie w kremie z Maybelline, mam 3 sztuki i ochotę na więcej :) Tusz czeka w kolejce na swoją kolej-mam nadzieję, że dobrze się sprawdzi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
powodzenia z tuszem, choć jestem niemal pewna, że Ci się spodoba :)
UsuńMaybelline Color Tatoo i tusz Lash Sensational też należy do jednych z ulubionych :)
OdpowiedzUsuńPomadka Bourjois także jest genialna. Z matowych pomadek polecam też Golden Rose Crayon, MAC i (moja ulubiona) NYX soft Matte Cream :) Ulubieńców roku 2015 było mnóstwo, ale ulubieńcy stycznia ostatnio pojawili się na blogu :) Pozdrawiam cieplutko :)
ścięty pędzelek Zoeva będzie mój ;)
OdpowiedzUsuńKosmetyki z YR mnie zaciekawiły i czekam na recenzję :)
OdpowiedzUsuń