23 kwietnia 2016

O zużytych produktach słów kilka... #9

Cześć!
Mam pewne zboczenie. Zdradzę Wam jakie! Uwielbiam zbierać puste opakowania do projektu denko. Każde kolejne lądujące w szufladzie sprawia mi ogromną radość. Daje satysfakcję. Wiecie - żeby racjonalnie uzasadnić sobie zakupoholizm i niepohamowany konsumpcjonizm trzeba zrobić coś, co da nam złudne poczucie, że problem nie jest aż tak duży.  Dla mnie takim działaniem jest pisanie O zużytych produktach słów kilka. Uspokaja to trochę moje sumienie - no bo przecież zużywam, nic się nie marnuje, nie wyrzucam pieniędzy w błoto. Daje mi to też świadomość ile i jakich kosmetyków używam, a ile i jakie chcę tylko posiadać. Jest szansa, że taki bilans tworzony raz po raz dotrze do zakamarków umysłu i uświadomię sobie co przy kolejnych zakupach powinnam sobie odpuścić. To tak w skrócie, w razie jakby idea tej serii postów okazała się Wam mglista. Zapraszam na kilka krótkich recenzji produktów, które zużyłam. Ten wpis poświęcę pielęgnacji twarzy i ust.
Macie jedyną i niepowtarzalną okazję zobaczyć moje dwa ulubione płyny micelarne obok siebie. Pierwszy z nich to ultrapopularny Garnier 3w1, który jest niemal idealny. Doskonale zmywa makijaż, nie szczypie w oczy, ma dużą butelkę i jest tani. Piszę niemal, ponieważ brakuje mu jednej cechy - nie ma naturalnego składu. Przy poszukiwaniach czegoś o lepszych ingradiencjach i trafiłam na Sylveco - lipowy płyn micelarny. Sprawdza się równie dobrze co poprzednik, jednak jego cena jest wyższa, a pojemność mniejsza. Stąd moja decyzja, że używać ich będę zamiennie. Obydwa gorąco polecam.
Tonik to dla mnie coś, w co nie wierzę zbyt mocno. Niby używam, niby działa. Ale tak naprawdę skąd to wiadomo? Nikt normalny nie sprawdza sobie przecież codziennie ph skóry, a do tego służy ten kosmetyk - do normalizowania poziomu ph. Lubię jednak spryskać czymś twarz przed nałożeniem kremu, by ten lepiej się rozprowadzał, przez co był bardziej wydajny. Ostatnimi czasy służyła mi do tego mgiełka łagodząca z serii sensitive vegetal, która dawała fajne odświeżenie rano. Nie zauważyłam żadnych innych jej właściwości. Tak samo zresztą jak wody termalnej La roche-posay. Ta jednak miała przeboski atomizer, który robił fantastyczną drobną mgiełkę, przez co używanie jej było superprzyjemne. Myślę, że do wody termalnej wrócę.
Czas na nawilżenie. Yves rocher Sensitive vegetal krem nawilżający redukujący zaczerwienienia był dobrym lekkim nawilżaczem, ale bez efektu wow. Nie zauważyłam też, żeby redukował zaczerwienienia. Nadawał się pod makijaż, nie rolował się. Norel Dr Wilsz Hialuronowy krem aktywnie nawilżający został nazwany chyba trochę na wyrost. Był mocno przeciętny, nie powiedziałabym, żeby nawilżał intensywnie, ale był dobrą bazą pod podkład. Intensywnie nawilżający krem z kwasem migdałowym marki Dottore to kolejny gagatek hop do przodu. Równie przeciętny jak jego poprzednicy i równie dobrze spisywał się we współpracy z makijażem. Na pewno nie zmniejszał widoczności porów, jak mówi na stronie internetowej producent. Piekielnie drogi.
Dołączam do tego postu oleje naturalne, gdyż większość z nich używałam do twarzy. Kokosowy nierafinowany marki Olvita był boski. Jego zapach mnie powalił na kolana i często po prostu dla lepszego samopoczucia nakładałam go sobie na ciało. Było w nim coś podniecającego. Pięknie nawilżał zarówno skórę jak i włosy, miał przyjemną konsystencję. To mój święty graal. Olej jojoba od Mokosh cosmetics zużyłam w całości na twarz przy wieczornej pielęgnacji. Nie widziałam większych odżywczych efektów prócz standardowego poziomu nawilżenia. Nie powodował niedoskonałości. Olej lniany tej samej marki był ciut lepszy, miałam wrażenie, że skóra po jego użyciu jest miękka i taka...pulchna? Nawilżał na poziomie jojoby. Pachniał mokrym sianem, więc warto mieć to na uwadze wsadzając go do koszyka. Ava Vitamin C to było coś naprawdę fajnego. Serum o konsystencji wodno-żelowej dodawałam do oleju i nakładałam na noc. Rozjaśniało skórę, ale nie wybielało przebarwień, więc na to nie ma co się nastawiać. Po miesiącu stosowania cera była świeża i promienna. Fajny kosmetyk. Chętnie kupię ponownie. Marula gold marki AMincer w całości wlałam do peelingu do ciała, więc nie powiem nic na temat jego właściwości solo. Mam jednak zamiar kupić olej marula po raz drugi i stosować go na twarz.
Z kosmetyków do pielęgnacji ust zużyłam dwa balsamy. Bielenda masełko w wersji soczysta malina było fatalne. Nie dość, że miało kolor, to kleiło się okrutnie. Ciągnęło się na ustach i przy nieostrożnej aplikacji, ważyło. Zapach raczej malinowej mamby niż świeżych owoców zerwanych w krzaka. Drugi balsam to produkt od Avon wersja z brzoskwinią i bawełną. Konsystencja dość gęsta, niezbyt śliska, zapach przyjemny. W środku jednak był jakiś komponent, który całkowicie mi nie odpowiadał - szczypał w usta. I nie mówię tu o mentolu, kamforze czy chili, które mrowią, tylko o czymś co powodowało nieprzyjemne uczucie jak to, kiedy ma się pojawić na wargach opryszczka. Na pewno nie sięgnę po niego ponownie. Polecam natomiast jego brata z woskiem pszczelim - jest super. 
To już wszystkie puste opakowania na dziś. Dajcie znać czy Wy także prowadzicie rejestr tego, co zużywacie!

Miłego dnia!

6 komentarzy:

  1. Ładne denko :) ja już przestałam denkować :)

    OdpowiedzUsuń
  2. wodę termalną mam w lodówce ;) natomiast z mokosh miałam tylko olejek w wersji zimowej i świetnie się spisywał nawet na cerze ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo ciekawych kosmetyków :) super denko :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajne kosmetyki. Ja lubie toniki, choc czasem ich dzialanie jest marne Ja dopóki nie zuzyje kosmetyku do konca drugiego nie kupuje ☺

    OdpowiedzUsuń

Każdy komentarz to dla mnie ogromna radość, na każdy odpisuję i staram się odwiedzić jego autora, jeśli również prowadzi bloga.

Nie wstydź się, napisz coś ;)